Manifest kobiecości
wpis
W Teatrze Jednej Aktorki tworzy Pani sugestywne portrety kobiet. Daje im głos. Jak je Pani wybiera?
Nie wybieram ich, to one wybierają mnie. Przychodzą do mnie po prostu w snach, albo przy okazji czytania książek czy oglądania filmów. To momenty, w których dostrzegam, że jaśniej zaczynają docierać do mnie pewne postaci. Wtedy wiem, że muszę o nich opowiedzieć. A na przykład na Ginczankę trafiłam dzięki Piotrowi Rowickiemu, który zaproponował mi, że napisze dla mnie o niej tekst. Nie szukam tych bohaterek, ale one znajdują mnie.
Przygodę z monodramem rozpoczęła Pani 12 lat temu od spektaklu I będą święta w reżyserii Piotra Ratajczaka. To opowieść o kobietach, które straciły mężów w katastrofie smoleńskiej. Na ile te historie były Pani bliskie?
Wtedy te historie były chyba bliskie każdemu z nas. To był moment, kiedy codziennie w mediach programy poświęcone były katastrofie smoleńskiej. A te kobiety po prostu w nich brały udział. Nagle dostrzegłam, że głosy kobiet stały się słyszalne w przestrzeni publicznej. Chciałam przyjrzeć się tym kobietom, które dotychczas żyły w cieniach mężów. Później, grając ten spektakl, wielokrotnie słyszałam głosy żon, wdów w różnych częściach Polski, że to jest opowieść o nich. Mimo że oczywiście nie miały nic wspólnego z tą straszną katastrofą, to ten moment emancypacji silnie w nich rezonował. Do tej pory w społeczeństwie pokutują stereotypy wdowy, matki, kochanki, z którymi wiążą się konkretne, społeczne oczekiwania. A ten spektakl jest rodzajem buntu. Pokazuje, że może być inaczej.
Tworzy Pani teatr biograficzny. Dotyka historii kobiet, m.in. polskiej poetki żydowskiego pochodzenia Zuzanny Ginczanki, naukowczyni Simony Kossak czy działaczki społecznej Anny Walentynowicz. Co łączy te bohaterki?
Łączy je determinacja w osiąganiu celów, samostanowienie, szukanie tożsamości, ale też trudne dzieciństwo. Większość z moich bohaterek takie miała. Simona Kossak była nie akceptowana przez rodziców, Anna Walentynowicz wyjechała z Ukrainy i zataiła swoją tożsamość, Zuzanna Ginczanka była opuszczona przez rodziców, Barbara Sadowska odrzucona przez matkę. Wierzę, że dzieciństwo determinuje nasze całe życie. Moje bohaterki łączy siła radzenia sobie z traumą dzieciństwa.
Podczas 16. edycji Tyskiego Festiwalu Monodramu MoTyF zobaczymy Panią w monodramie W maju się nie umiera w reżyserii Anny Gryszkówny. To historia Barbary Sadowskiej, matki zamordowanego przez milicję Grzegorza Przemyka. W rolę Barbary Sadowskiej wcieliła się Pani wcześniej w spektaklu Żeby nie było śladów w Teatrze Polonia, w realizacji zespołowej. Co spowodowało, że wróciła Pani do tematu, tyle że już jednoosobowo?
Historia Barbary Sadowskiej jest ze mną od wielu lat. Kiedy w Teatrze Polonia powstawał spektakl Żeby nie było śladów, wiedziałam, że chciałabym więcej miejsca poświęcić Barbarze Sadowskiej, żeby jej historia mogła wybrzmieć. Czułam, że potrzebuje odrębnej opowieści. I tak po kilku latach, w rocznicę śmierci Grzegorza Przemyka, poczułam, że to ten moment. Tak powstał bardzo przejmujący i jeden z lepszych tekstów Piotra Rowickiego, którego poprosiłam, by napisał pewnego rodzaju modlitwę. Przeniósł sceny biblijne na scenę teatralną. Łącząc to z nieznana dotąd poezją Barbary Sadowskiej, która dzięki temu monodramowi mogła wybrzmieć.
Tekst Piotra Rowickiego wypełnia żal, gorycz, pożegnanie syna. Jest „jak msza żałobna”. Dotyka dogłębnie. Jak radzi sobie Pani z tymi trudnymi emocjami, które chce przekazać widzom, a które przenikają głęboko?
To jest niewątpliwie trudne. Znalazłam swoje sposoby, oparte na różnych technikach relaksacyjnych, w których odnajduję możliwość wychodzenia z postaci. Pomocny jest też dom i moi bliscy. Natomiast, gdy gramy spektakle wyjazdowo, to powrót do pustego mieszkania jest zdecydowanie trudniejszy, bo postaci ze mną zostają i nie pozwalają mi zasnąć, oderwać się od tych tematów. W domu odpuszczam, oddaję się codzienności i obowiązkom.
Współpracuje Pani reżysersko z Anną Gryszkówną. Wasze monodramy to manifest kobiecości. Budowany na słowie, bez zbędnych rekwizytów.
Pracując z Anią, nie mam pustych przebiegów, nie mam pustych miejsc. Mamy przemyślany każdy fragment spektaklu, ale to nie odbiera wolności i przestrzeni na improwizację. I rzeczywiście, jest to manifest kobiecości. Możliwość wypowiedzenia swoich racji, wykrzyczenia ich ze sceny. To wyzwalające uczucie. Natomiast dzięki Piotrowi Rowickiemu uwaga widzów skupia się na słowie, które jest precyzyjne. To nie jest kolaż, to jest bardzo precyzyjnie ułożony tekst, dzięki któremu możemy śledzić emocje bohaterki i kibicować jej. To wewnętrzny pejzaż postaci, który tworzy się we mnie.
Za rolę Barbary Sadowskiej oraz „w uznaniu za wkład w rozwój monodramu biograficznego” otrzymała Pani nagrodę miesięcznika „Teatr” dla najlepszej aktorki.
Moja droga do aktorstwa jest zawiła, długa, kręta i niejednokrotnie nie było takiego aplauzu i wsparcia, jaki jest w tej chwili. Wiem też, że ta uwaga widzów i krytyków jakby… na pstrym koniu jeździ. Raz jest, raz jej nie ma, więc staram się do niej za bardzo nie przyzwyczajać. Wiadomo, że milej się pracuje, gdy jest się docenionym i zauważonym. Teraz czerpię z tego momentu, kiedy rzeczywiście czuję się uznana i spełniona, ale pamiętam też o tym, że to porażki mnie zbudowały, ukształtowały.
W tym miejscu warto zaznaczyć, że trzy razy zdawała Pani do szkoły teatralnej, z której ostatecznie została Pani wyrzucona po pierwszym roku. Podjęła Pani studia w szkole teatralnej w Petersburgu, która ukierunkowała Panią na poziomie aktorstwa psychologicznego. Jak wspomina Pani ten czas?
To granie psychologiczne jest mi po prostu bardzo bliskie. To coś, co potrafię robić. Rozmowa na scenie z widzem to jest dla mnie coś bardzo naturalnego. Mam na myśli te procesy, które dzieją się wewnątrz mnie. Te prawdziwe emocje, oparte na autentycznych przeżyciach, które czerpię z siebie. Swoim bohaterkom udostępniam ciało i pozwalam, by te światy się przenikały. W Rosji nauczyłam się, że słowo wypowiadane ze sceny musi być żywe i mieć swoją wagę. A to nie jest takie oczywiste, bo często wychodzimy na scenę z nauczonym tekstem i go po prostu odtwarzamy. Ale Rosja, którą pamiętam sprzed 20 lat, kiedy tam byłam, to inne miejsce. Mimo że już wtedy Putin doszedł do władzy, nie było jeszcze takiego lęku społecznego, a w teatrze była wolność. W tej chwili w teatrze nie można przeklinać, nie można mówić o środowisku LGBT, nie może być nagości… jest po prostu mnóstwo obostrzeń. Dlatego moje serce dla Rosji się zamknęło.
Długo walczyła Pani o swoje miejsce na scenie. Czy można powiedzieć, że zdobyła je Pani monodramem?
W pewnym sensie tak. Monodram dał mi głos i przestrzeń do tego, by dzielić się swoją wrażliwością i opowieściami, które mnie interesują, a nie czekać na to, czy dostanę jakąś propozycję. Monodram dał mi niezależność i siłę do tego, żeby szukać własnej drogi. Często powtarzam studentom, że muszą znaleźć swoją szczelinę i w niej się poruszać. Coś, co będzie indywidualne. Coś, czego nikt im nie zabierze. Dzięki czemu będą mogli się rozwijać, niezależnie od tego, co się dzieje wokół. Mieć obfitość i poruszać się na różnych polach. Bardzo wspieram i zachęcam do brania spraw w swoje ręce.
Mówią, że „wyrasta” Pani na „królową monodramów o kobietach”. Jak Pani przyjmuje te stwierdzenia?
Oczywiście nie popieram monarchii w żaden sposób, więc nie czuję się królową. Natomiast chcę po prostu opowiadać historie, ale rozumiem też, że media potrzebują takich tytułów. Robię więc swoje i nie staram się spełniać oczekiwania wszystkich. Po prostu uczciwie i rzetelnie wykonuje swoją pracę. Chcę opowiadać historie kobiet, ich pragnienia, marzenia i tęsknoty. Chcę, by widzowie dostrzegli moje otwarte serce i to, że gram bez skóry na scenie, nie oszczędzam się w żaden sposób.
Słysząc MoTyF, myśli Pani o…
…o fajnej przygodzie. Jadę na teren, który znam, i wiem, że jako teatr dużo robicie dla monodramu. To jest wspaniałe, że mają szansę zaistnieć tam ludzie młodzi i aktorzy. Bardzo się też cieszę na warsztaty, które w trakcie festiwalu poprowadzę, bo nie ukrywam, że działalność pedagogiczna w tej chwili staje się dla mnie coraz istotniejsza. Właściwie przejmuje moją uwagę na dobre. Być może jest to naturalne po tylu latach eksploatacji. Dlatego cieszę się, że będę miała okazję z nimi popracować, bo też rozumiem, że to są ludzie, którzy zajmują się monodramem, którzy mają tę potrzebę wyrażania się poprzez monodram. Jestem więc ciekawa tego spotkania i pozostaję dla nich w gotowości. Mam też w sobie wdzięczność dla dyrektora Pawła Drzewieckiego za zaproszenie mnie do udziału, to dla mnie wielki zaszczyt.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
z Agnieszką Przepiórską, aktorką Teatru im. Juliusza Słowackiego
w Krakowie rozmawiała Małgorzata Wawak
Ważny jest MoTyF
wpis
Na chwilę przed rozpoczęciem szesnastej edycji Tyskiego Festiwalu Monodramu MoTyF chciałem zapytać Cię o początki przygody (bo chyba śmiało można to nazwać niesamowitą przygodą kulturalną, która trwa już wiele lat) z tym jakże ważnym dla Tychów festiwalem.
Kiedy zdecydowałem się startować w konkursie na dyrektora Miejskiego Centrum Kultury w Tychach, z radością odkryłem w programie tej instytucji festiwal teatru jednego aktora, a tak się złożyło, że monodram był jednym z obszarów moich poszukiwań aktorskich. Był rok 2015 i to była 8. edycja Festiwalu Monodramu MoTyF. Jako człowiek teatru hołduję zasadzie przejmowania w sztafecie artystycznej metody od mistrza. Dlatego zaproponowałem formułę mistrzowską, polegającą na tym, że spotykamy się co roku wokół innego artysty, który prezentuje swój monodram, należący do teatralnej legendy naszego kraju. Pierwszym naszym mentorem był Jan Peszek i tak naprawdę to, że przyjął nasze zaproszenie, otworzyło drzwi do rozmów z innymi osobowościami sceny. W roku kolejnym tę samą rolę pełnił Bronisław Wrocławski, zaś na dziesiątą, jubileuszową edycję zaprosiliśmy Jerzego Stuhra, któremu udało się znaleźć czas i, lubię używać tego sformułowania, odbyć z nami teatralne rekolekcje.
Początkowo MoTyF odbywał się w Miejskim Centrum Kultury jako impreza zapoczątkowana przez Jana Fręsia, kontynuowana przez Piotra Adamczyka i Wojciecha Wieczorka, no i oczywiście Ciebie, jako dyrektora MCK. Obecnie jednak jest to festiwal Teatru Małego w Tychach. Możesz opowiedzieć, jak do tego doszło i jakie nowe możliwości otworzyła ta zmiana?
Pojawiła się w Tychach koncepcja, która mi również jest bliska, że powinniśmy dążyć do specjalizacji instytucji kultury w dziedzinie twórczej, która jest głównym celem jej funkcjonowania. Trzeba też zwrócić uwagę, że przy organizacji Festiwalu MoTyF w Miejskim Centrum Kultury – chociaż pracowałem z nie mniej kreatywnym zespołem jak obecnie – to jednak musieliśmy często walczyć z materią, wszak możliwości techniczne sali w MCK są ograniczone, w stosunku do tego, czym dysponujemy w teatrze. Startując w konkursie na dyrektora teatru, wpisałem więc w koncepcję programową przeniesienie teatralnych aktywności MCK-u do Teatru Małego, dając tym samym nowe życie tyskiemu festiwalowi monodramu. Jednocześnie dzięki temu, że warunki techniczne festiwalu się poprawiły, mogliśmy śmielej zacząć podnosić artystyczną poprzeczkę, zarówno w przypadku zapraszania spektakli mistrzowskich, jak i kwalifikacji monodramów konkursowych.
Ta poprzeczka jest ustawiona bardzo wysoko w tym roku. Spektakle mistrzowskie zaprezentują Łukasz Lewandowski, Robert Talarczyk, Joanna Szczepkowska, Agnieszka Przepiórska, w programie jest również jakże nieoczywisty monodram kojarzonej ze sportem Karoliny Hamer. Jak udało się zaprosić takie nazwiska do Tychów? Czy jest jakiś wspólny mianownik lub motyw, który poruszają te monodramy?
W tym roku po raz pierwszy mamy temat przewodni prezentacji mistrzowskich, jest to „wykluczenie”. Każdy z bohaterów przedstawień nurtu pozakonkursowego w jakiś sposób jest wyobcowany społecznie. Bohater monodramu Byk Roberta Talarczyka poprzez swoją śląskość ma poczucie, że jest wykluczany z życia zawodowego. W przedstawieniu Karoliny Hamer skupimy się na problemach osób z niepełnosprawnościami, ale także wykluczeniach wynikających z odwagi w komunikowaniu własnej orientacji seksualnej. Agnieszka Przepiórska, która zdobyła w minionym roku prestiżową nagrodę dla najlepszej aktorki przyznawaną przez miesięcznik „Teatr”, to aktorka, która zbudowała swój niepowtarzalny język monodramu. W spektaklu W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej wciela się w bohaterkę de facto wykluczoną z macierzyństwa — w matkę zamordowanego przez funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej Grzegorza Przemyka. Łukasz Lewandowski, który jest moim zdaniem jednym z najciekawszych polskich aktorów swojego pokolenia, opowiada historię Jakuba, bohatera wykluczonego ze swojej religii, a zatem pozbawionego wszystkiego, w co przez całe dotychczasowe życie wierzył. Joanna Szczepkowska gra w swoim monodramie Goła baba dwie bohaterki, które kontrastują ze sobą. Poniekąd jest to trochę opowieść o wojnie postu z karnawałem i nieustannej walce komercji ze sztuką wysoką. Interpretacja Szczepkowskiej stawia diagnozę, że owa sztuka wysoka często dokonuje autowykluczenia, choćby z obawy przed wstydem i ośmieszeniem. A jak to się dzieje, że udaje się zapraszać takie spektakle? Myślę, że przez ostatnie lata staliśmy się pewną marką i dobra opinia o tym, co wydarza się w Tychach każdego roku na festiwalu, sprawia, że kiedy pojawia się telefon z naszego teatru, słyszymy w odpowiedzi: „Muszę tylko sprawdzić terminy”.
A czy nie boisz się tego, że gwiazdy, te wielkie nazwiska, o których wspominaliśmy, przyćmią to, co jest pewną istotą MoTyFu, czyli pokazy konkursowe monodramistów z całej Polski?
Uważam, że absolutnie nie trzeba się tego bać. Praktyka poprzednich edycji pokazuje nam, że publiczność pokochała monodramistów, że widzowie, gdy już znają termin festiwalu, rezerwują sobie czas. Myślę wreszcie, że przez lata udało się nam zdobyć zaufanie publiczności. Dodam też, że wstęp na wszystkie prezentacje konkursowe jest bezpłatny, wystarczy odpowiednio szybko pobrać wejściówkę z kasy teatru. Mówię „szybko”, gdyż pula wejściówek zawsze rozchodzi się w niebywałym tempie.
A jaki, Twoim zdaniem, jest przepis na dobry monodram, czy coś takiego w ogóle istnieje?
Dla mnie przepis ten wynika z esencji aktorstwa. Myślę, że monodram jest najbardziej aktorską ze sztuk. Kiedy aktor opowiada na scenie historię, to my, na widowni musimy poczuć, że jest ona jego osobistą historią. Rzecz jasna nie znaczy to, że wykonawca musiał doświadczyć tego samego, co jego bohater, ale ważne jest to, że temat musi go osobiście dotykać, poruszać. W monodramie ta osobistość tematu jest znacznie ważniejsza niż w innych gatunkach teatralnych.
Na koniec przypomnijmy naszym Czytelnikom, kiedy dokładnie odbywa się festiwal.
Szesnasta edycja Tyskiego Festiwalu Monodramu MoTyF 2024 rozpoczyna się 23 kwietnia i potrwa do 28 kwietnia. Pełny program dostępny jest na stronie internetowej Teatru Małego. Jestem przekonany, że podobnie jak w ubiegłych latach czeka nas piękna teatralna uczta z teatrem jednego aktora.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję i do zobaczenia na MoTyFie.
z dyrektorem Teatru Małego w Tychach Pawłem Drzewieckim rozmawiał Marcin Stachoń
Cały program wydarzenia dostępny jest tutaj.
Kwiecień oczami „Ram Kultury”
wpis
Ciekawy miesiąc przed nami i mam tu na myśli nie tylko wybory samorządowe. Polityka i kultura, chociaż z zasady od siebie niezależne, spotykają się jednak na gruncie zarządzania. Zarówno twórcy, jak i publiczność, a także pracownicy instytucji kultury na pewno będą z uwagą śledzić wyniki głosowania 7 kwietnia. Organizowanie życia kulturalnego i instytucji kultury jest jednym z zadań własnych gminy, tak więc przejrzyjcie, drodzy Czytelnicy, materiały wyborcze i sprawdźcie, czy w programach wyborczych kandydatów jest obecny ten jakże piękny obszar naszego życia.
O styku tych tematyk rozmawiamy w tym miesiącu z Maciejem Gramatyką, pełniącym funkcję prezydenta Tychów. Okazją ku temu jest Tyska Gala Kultury, podczas której czworo znakomitych artystów dołączyło do grona laureatów Nagrody Prezydenta Miasta w dziedzinie kultury.
Nie tylko polityka będzie nam w kwietniu dostarczać emocji. Przed nami jedna z flagowych imprez organizowanych przez Teatr Mały w Tychach: Festiwal Monodramu MoTyF. W tym numerze znajdziecie Państwo zarówno rozmowę z dyrektorem artystycznym MoTyF-u Pawłem Drzewieckim, jak i obszerny wywiad z Agnieszką Przepiórską.
W tej rubryce często pozwalam sobie na subiektywną rekomendację niektórych wydarzeń. Tym razem zatrzymam się na Portretach Literackich. Miejska Biblioteka Publiczna w ramach swojego stałego cyklu zaprasza na spotkania z Jerzym Illgiem, legendarnym redaktorem Wydawnictwa Znak, poetą, krytykiem literackim, autorem wywiadów-rzek z laureatami literackiej Nagrody Nobla: Czesławem Miłoszem, Wisławą Szymborską, Iosifem Brodskim. Bo Persson, szwedzki reżyser i przyjaciel redaktora, nazwał Jerzego Illga „zakochanym w futbolu buddystą z Katowic, publikującym żydowskie książki w chrześcijańskim wydawnictwie”. Gdy zagłębiam się w lekturę rozmów Illga z wybitnymi postaciami literatury – nie tylko polskiej – ogarnia mnie słodko-gorzkie poczucie, że świat prawdziwych humanistów przeminął na zawsze. Być może poczucie humoru Pana Redaktora wzbudzi w Państwu bardziej optymistyczne refleksje.
Sylwia Witman
W najnowszym numerze:
– wywiad przeprowadzony przez Marcina Stachonia z dyrektorem artystycznym festiwalu MoTyF Pawłem Drzewieckim;
– wywiad redaktor naczelnej Sylwii Witman z Maciejem Gramatyką, pełniącym obowiązki Prezydenta Miasta Tychy, który opowie o swoich wyborach związanych z przyznaniem Nagród Prezydenta w Dziedzinie Kultury;
– wywiad z wybitną polską aktorką Agnierszką Przepiórską, która swój monodram w sekcji mistrzowskiej zaprezentuje podczas festiwalu MoTyF;
– recenzja najnowszej premiery Teatru Małego w Tychach, spektaklu Pies, który jeździł koleją w reżyserii Anieli Kokoszy i Pauliny Giwer-Kowalewskiej;
– artykuł na temat najnowszej wystawy Tichauer Art Gallery, która zaprezentuje blisko 110 dzieł jednego z najwybitniejszych światowych przedstawicieli kubizmu i fowizmu Marca Chagalla;
– bogate kalendarium i wiele innych artykułów, które przybliżą nie jedno wydarzenie, które odbędzie się w kwietniu.
Przypominamy, że miesięcznik kolportowany jest na terenie całego miasta (lista poniżej) i jest całkowicie darmowy, dlatego zachęcamy do zabrania go ze sobą i przeczytania 32 już numeru „Ram Kultury”.
Wydawca: Miejskie Centrum Kultury w Tychach, ul. Bohaterów Warszawy 26, 43-100 Tychy, tel. 32 438 20 61, e-mail: redakcja@mck.tychy.pl
Redaktor naczelna: Sylwia Witman, e-mail: ramykultury@kultura.tychy.pl
Zespół: Daria Gawrońska, Agnieszka Lakner, Małgorzata Król, Justyna Stolfik-Binda
Korekta: Agnieszka Tabor
Layout: Aleksandra Krupa i Bartek Witański Blank Studio, Marcin Kasperek KlarStudio
Skład i łamanie: Magdalena Dziedzic KlarStudio
Druk: Drukarnia AAPrint, Mikołów Nakład: 3000 egz.
Foto na okładce: Marek Zimakiewicz
Miesięcznik znaleźć można we wszystkich instytucjach kultury, młodzieżowych domach kultury, klubach osiedlowych, urzędach, Gemini Park Tychy oraz wybranych restauracjach. Szczegółowa lista punktów dystrybucji znajduje się TUTAJ.
Poniżej prezentujemy również dotychczasowe wydania „Ram Kultury” w wersji online:
Ramy Kultury nr 32
Ramy Kultury nr 31
Ramy Kultury nr 30
Ramy Kultury nr 29
Ramy Kultury nr 28
Ramy Kultury nr 27
Ramy Kultury nr 26
Ramy Kultury nr 25
Ramy Kultury nr 24
Ramy Kultury nr 23
Ramy Kultury nr 22
Ramy Kultury nr 21
Ramy Kultury nr 20
Ramy Kultury nr 19
Ramy Kultury nr 18
Ramy Kultury nr 17
Ramy Kultury nr 16
Ramy Kultury nr 15
Ramy Kultury nr 14
Ramy Kultury nr 13
Ramy Kultury nr 12
Ramy Kultury nr 11
Ramy Kultury nr 10
Ramy Kultury nr 9
Ramy Kultury nr 8
Ramy Kultury nr 7
Ramy Kultury nr 6
Ramy Kultury nr 5
Ramy Kultury nr 4
Ramy Kultury nr 3
Ramy Kultury nr 2
Ramy Kultury nr 1
Tyska Gala Kultury 2024. Poznajmy wyróżnionych
wpis
Oto przedstawiciele środowiska artystycznego, którzy otrzymali wyróżnienie:
Michał Brożek – dyrygent, kompozytor organista, nauczyciel, absolwent Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Artysta koncertuje nie tylko w kraju, ale i za granicą. Jest założycielem tyskiego chóru Cantate Deo oraz dyrygentem Chóru Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach. Pełni funkcję dyrektora artystycznego Metropolitalnego Festiwalu Chóralnego.
Agnieszka Łapka – malarka, autorka tekstów, graficzka, wokalistka. W 2022 r. uznana za najlepszą wokalistkę bluesową w cenionej ankiecie kwartalnika “Twój blues”, gdzie od wielu lat utrzymuje się w czołówce plebiscytu Blues Top. Jako wokalistka współpracowała z takimi artystami jak: Jan „Kyks” Skrzek, Leszek Winder, Krzysztof Głuch, Andrzej Rusek, Henryk Gembalski, Józef Skrzek, Jerzy Piotrowski, Anthimos Apostolis. Od 2007 roku jest związana z zespołem Śląska Grupa Bluesowa, którego ostatnia płyta „Tu i teraz” uzyskała nominację do nagrody Fryderyk. Tworzy także solowe projekty kompozytorskie jako Łapka. Posiada liczne autorskie wydawnictwa płytowe oraz wiele płyt z zespołami, z którymi współpracuje. Na scenie jest od 20 lat.
Izabela Wądołowska – graficzka, kostiumolożka, scenografka, muralistka, malarka, projektantka, kuratorka wystaw artystycznych. Na co dzień zajmuje się projektowaniem murali malarskich oraz cyfrowych, malarstwem, projektowaniem graficznym oraz obiektów i instalacji artystycznych. Przez wiele lat była kuratorką tyskiej galerii Strefart, obecnie związana z galerią „Na Wolności”. Stworzyła markę Double Room, dla której wypracowała ofertę ponad 200 grafik wielkoformatowych. Laureatka wielu nagród, dwukrotna stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Tyskim Ambasadorem Kultury 2024 został Michał Czachowski – gitarzysta flamenco, producent muzyczny, wydawca, inżynier dźwięku, grafik, publicysta, wykładowca, doktorant Akademii Muzycznej w Krakowie, architekt. Dziś jest najbardziej znanym polskim gitarzystą flamenco, zapraszanym na festiwale muzyczne w Hiszpanii i na wszystkich kontynentach. Uznanie na arenie międzynarodowej zdobył m.in. dzięki projektowi „Indialucia” stanowiącemu nietuzinkową fuzję muzyki flamenco oraz indyjskiej. Projekt ten otrzymał liczne nagrody, jak również nominację do nagrody Fryderyka.
Nagrody wręczyli Maciej Gramatyka, pełniący funkcję prezydenta Tychów i Barbara Konieczna – Przewodnicząca Rady Miasta Tychy.
Serdecznie gratulujemy wyróżnionym!
Fot. Radosław Kaźmierczak
Dla Tych zagrają
wpis
Jeśli jesteś częścią lokalnej sceny muzycznej i pragniesz otworzyć swe serce przed szerszą publicznością, to zapraszamy, wskakuj na pokład tej muzycznej podróży.
To nie tylko konkurs – to historia, która kipi od inspiracji i muzycznej pasji. Każdego roku gromadzi on niezliczone talenty z Tychów, ludzi odważnych w eksploracji dźwięków i muzycznych eksperymentów. Wiemy, że to właśnie za takimi brzmieniami tęskni tyska publiczność – za odważnymi, przejmującymi, odkrywającymi nowe wymiary muzyki.
W poprzednich edycjach audycji Dla Tych zagrają wystąpiły znane tyskiej publiczności zespoły, takie jak Double Blind, Klaustrofobia, Kasia Skiba i Ja, Chłodno czy Leepy.
Czy Twój zespół jest gotowy na ten muzyczny rollercoaster? Czy chcecie zaszaleć na scenie i pokazać światu, co macie do zaoferowania? To właśnie teraz jest Wasz moment. Weźcie udział w muzycznej przygodzie, która czeka na wasze brzmienia, wasze opowieści i waszą energię!
To wydarzenie cieszy się rosnącym zainteresowaniem, co świadczy o bogactwie muzycznych talentów w naszym mieście. A może w tym roku dołączysz do tego wyjątkowego grona?
Jak zgłosić swój zespół? Należy zapoznać się z regulaminem i wypełnić formularz, zawierający:
- dwa aktualne, wysokiej jakości zdjęcia zespołu,
- logo zespołu (jeśli posiadacie),
- linki do co najmniej 5 utworów, w tym minimum 2 występy na żywo lub nagrania z prób oraz 1 cover polskojęzyczny w autorskiej aranżacji,
- rider techniczny,
- linki do wszystkich oficjalnych profili społecznościowych zespołu,
- w przypadku niepełnoletności któregoś z członków, wymagana jest pisemna zgoda przedstawiciela ustawowego (załącznik nr 2).
Zgłoszenia przyjmujemy do 15 kwietnia 2024 r. do godz. 15.00. Należy je przesłać drogą mailową na adres: mateusz.poszwa@mck.tychy.pl.
Jeśli Wasza muzyka łączy spójność stylistyczną z poszukiwaniem oryginalnego brzmienia, a Wasze teksty mają moc przekazu, to macie szansę zaistnieć, a my chętnie Wam w tym pomożemy!
Lista zakwalifikowanych zespołów zostanie ogłoszona 22 kwietnia 2024 r. na stronie kultura.tychy.pl oraz na Facebookowym profilu Miejskiego Centrum Kultury w Tychach.
Na zwycięzców czeka możliwość udziału w finale konkursu Rock na Plaży 2024, gdzie będą mieli okazję zaprezentować swoje utwory obok największych gwiazd polskiej sceny rockowej, co może się okazać przepustką do ogólnopolskiej kariery.
Załącznik nr 2 Zgoda przedstawiciela ustawowego Dla Tych zagrają 2024
Załącznik Regulamin VIII Przeglądu Muzycznego Dla Tych zagrają 2024
Załącznik nr 2 Zgoda przedstawiciela ustawowego Dla Tych zagrają 2024 DO EDYCJI
Załącznik nr 1 Zgłoszenie uczestnika Dla Tych Zagrają 2024
Załącznik nr 1 Zgłoszenie uczestnika Dtz 2024 DO EDYCJI
XVI Miejski Konkurs Plastyczny Mama, Matusia, Mateńka
wpis
Mama, Matusia, Mateńka to konkurs plastyczny dla dzieci i młodzieży organizowany przez Klub Wilkowyje Miejskiego Centrum Kultury w Tychach z okazji Dnia Mamy.
Prace można wykonywać dowolną techniką malarską na papierze w formacie A3 (szczegóły w Regulaminie). Zapraszamy do udziału wszystkie dzieci, które są chętne do uhonorowania swoich kochanych mam i zaprezentowania własnych talentów plastycznych.
Prace można składać zbiorowo i indywidualnie. Należy dostarczyć je osobiście lub wysłać pocztą w nieprzekraczalnym terminie do 10 maja 2024 r. do Klubu Wilkowyje MCK (ul. Szkolna 94, 43-100 Tychy).
Pytania należy kierować na adres mailowy: klub@mck.tychy.pl lub dzwoniąc w godz. 10.00-16.00 pod numer tel.: 32 227 26 22, 691 770 344.
Do pracy konkursowej należy dołączyć wypełnioną Zgodę Uczestnika Konkursu, która stanowi załącznik nr 1 Regulaminu.
Regulamin 2024 MMM
Klub Wilkowyje MCK
tel.: 32 227 26 22/691 770 344, klub@mck.tychy.pl
ul. Szkolna 94
Nieprzezroczystość w Muzeum
wpis
Zaświadczyć mogą o tym uczestnicy wydarzeń, które 15 lutego odbyły się w Muzeum Miejskim w Tychach. W ich centrum znalazła się fotografia, rozumiana zarówno jako praktyka, jak i będący jej wynikiem obraz.
Temu skupieniu na fotografii winna była gościni miejskiego muzeum, Agnieszka Pajączkowska, kulturoznawczyni i pisarka. Podczas przeprowadzonych w muzeum warsztatów wzbudzała w uczestnikach czujność i nieufność wobec dotychczasowego sposobu patrzenia na zdjęcia. Pokazywała, że fotografia nie jest neutralnym medium, które po prostu rejestruje rzeczywistość. Że nie jest wolna od spojrzenia samego fotografa, jego intencji czy pozycji społecznej.
Biorąc śmiałe założenie, że większość Tyszan posiada własne kolekcje prywatnych fotografii, warsztaty poświęcono w głównej mierze zdjęciom rodzinnym. Uczestnicy dowiedzieli się, jak łączyć obraz z opowieścią. W jaki sposób pogodzić ustalanie faktów z osobistymi wspomnieniami. A także jak dostrzegać okoliczności powstania danego kadru, motywacje fotografa oraz własne, mimowolne założenia.
Nie skończyło się jednak na warsztatach. Niedługo po nich w murach muzeum odbyło się spotkanie autorskie wokół najnowszej książki Agnieszki Pajączkowskiej – jak trzeba zauważyć, przyciągające niemałą liczbę uczestników. Książka zatytułowana Nieprzezroczyste. Historie chłopskiej fotografii okazała się podróżą w głąb nie tylko technik i estetyki fotografii chłopskiej, lecz także w głąb historii społecznej. I tu także istotne okazało się to, czego na pierwszy rzut oka nie widać. Jak wskazywała autorka, czym więcej dowiadujemy się o przeszłości, tym bardziej obraz staje się nieostry i pełen sprzeczności.
Refleksje pobudziły potok pytań zadawanych przez obecnych na spotkaniu Tyszan. Wśród gęstych wypowiedzi pojawiły się również te rezonujące z działalnością muzeum. W szczególności dotyczyły one historii mówionej, mikrohistorii i antyhistorii. A więc tematów, które na tyskim gruncie znaleźć można np. w publikacji Osiedle A, czyli pierwsze. W trakcie wydarzenia zobaczyć można było także prace prezentowane na dobiegającej końca wystawie Tyski Klub Fotograficzny KRON. Śląsk 1978–1983. Jeżeli więc minione wydarzenia pozostawiły poczucie niedosytu, odsyłamy do wydanej nakładem muzeum publikacji, pod tym samym co wystawa tytułem.
Jakub Skucha
Muzeum Miejskiego w Tychach
fot. Artur Pławski
Podążając w stronę światła
wpis
Latarnik — najnowsza premiera Teatru Małego, w reżyserii i adaptacji Aliny Moś — jest spektaklem, który idealnie wpisuje się w przestrzeń sceny kameralnej Teatru Małego. Dzięki bliskości widowni i sceny jesteśmy tuż obok, a może nawet nie obok, ale w samym centrum świata głównego bohatera.
Wprawdzie remont budynku Teatru Małego postępuje zgodnie z planem, jednak minie jeszcze kilka miesięcy, zanim będziemy mogli cieszyć się przedstawieniami na dużej scenie. To jednak nie powód, by Teatr nie planował również repertuaru na scenie kameralnej w Pasażu Kultury Andromeda, której potencjał zdaje się wreszcie w pełni wykorzystany. Już przekraczając próg sali, w której prezentowana jest najnowsza premiera, widz momentalnie zanurza się w świecie latarnika. Wejście w klimat spektaklu jest natychmiastowe. Horyzont i podłogę zdobi farbowana artystyczna tkanina. Na środku sceny ustawiono okrągłą, odbijającą światło platformę — samotnię Skawińskiego, jego latarnię. Gdy tylko pojawią się pierwsze światła sceniczne, przestrzeń zaczyna swoisty koncert zmieniających się kolorów. Jesteśmy na pełnym morzu, lub obserwujemy je — niczym mewy, z którymi zaprzyjaźnia się główny bohater — z powietrza. Scena w Andromedzie pulsuje od barw. W bardzo podobnej tonacji utrzymane są kostiumy bohaterów pojawiających się na scenie.
Chociaż na kartach swej noweli Sienkiewicz portretuje świat, w którym bohaterami są mężczyźni, z tytułową postacią latarnika na czele, reżyserka dokonuje bardzo ciekawego zabiegu i rolę strażnika portowego powierza kobiecie. Johns w interpretacji Anny Białoń dodaje historii kolorytu i nowych, nadpisanych znaczeń, uwydatniających motyw przewodni tej interpretacji. Strażniczka portowa w wykonaniu Białoń zdaje się kobietą zahartowaną poprzez otoczenie. Przecież w tej surowej rzeczywistości, gdzie prym wiedzie nieobliczalna natura w postaci żywiołu wody, nie można pozwolić sobie na chwilę słabości. Jednak z czasem okazuje się, że to tylko pozory. Konsul Falconbridge w wykonaniu Tomasza Lipińskiego jest człowiekiem stanowczym i choć mogłoby się zdawać nieugiętym, to przecież daje szansę Skawińskiemu jako latarnikowi, którego ciągła obecność na scenie to jasny sygnał, że bacznie nadzoruje ten świat. Ktoś musi tu dbać o porządek, wszak niezapalenie latarni, choćby tylko raz, może przynieść katastrofalne skutki. Lech Mackiewicz jako latarnik buduje rolę niezwykle prawdziwie, przekonująco. W tym przypadku aktor nie jest w roli, ale to bohater na trwale zespaja się z aktorem. Twarz Skawińskiego zdaje się skrywać w sobie ogrom smutku i nostalgii. Mamy do czynienia z człowiekiem po przejściach. I choć dzieli się z nami zaledwie strzępami historii swojego życia, to bezgranicznie mu wierzymy. Ta prawda jest w oczach i sposobie opowieści, którą snuje niespiesznie, co rusz nagabywany przez Johns. Zresztą, oboje są na siebie skazani. Ona dziennie dostarcza mu żywność i wodę. On nie może opuszczać swojej siedziby przez sześć dni w tygodniu, poza niedzielą. Z czasem między bohaterami nawiązuje się więź. Niełatwa relacja, która prowokuje do zwierzeń. Ludzie mierzący się na co dzień z potężnym żywiołem, stawiający czoła przeciwnościom natury, okazują się w rzeczywistości istotami mocno pokiereszowanymi, obolałymi od smutku i tęsknoty. W Latarniku tęsknota za utraconym (k)rajem, drugim człowiekiem czy własnym miejscem na ziemi zdaje się przybierać ten sam gorzki smak.
Nieuchronna tragedia musi się wydarzyć. Latarnik skazany jest na los spisany na kartach Sienkiewiczowskiej noweli. Wprawdzie z czasem zdobywa zaufanie i szacunek lokalnej społeczności i zdawać by się mogło, że Falconbridge, początkowo nieufny, dokonał dobrego wyboru, to jednak o wszystkim przesądza feralny wieczór. Skawiński zanurzony w literaturze odpływa marzeniami gdzieś daleko na łono kraju ojczystego. Nie zapala latarni. W konsekwencji rozbija się statek. Skawiński nie może tu zostać. Czeka go kolejna tułaczka. I znów: „Zepchnięty sto razy, rozpoczynał spokojnie swoją podróż po raz setny pierwszy”.
Tyski Latarnik jest jak głęboki teatralny oddech. W dobie eksperymentów formalnych, rozbuchanych efektów inscenizacyjnych i mnogości reżyserów z „wizją i pomysłem” Alina Moś proponuje nam rzetelny i uczciwy teatr oparty na jego istocie, czyli relacji z widzem. Sprzyja temu kameralna przestrzeń, gdzie wszyscy jesteśmy na tym samym pokładzie, a z daleka gdzieś błyska światło. To przecież samotny latarnik, uwięziony w swej wieży oświeca nas i wskazuje drogę. Płyniemy wskazanym szlakiem i czujemy się nie tylko dobrze, ale i bezpiecznie, podążając w stronę światła.
Śledząc uważnie historię Teatru, nie można pominąć jednego, jakże znaczącego i szalenie istotnego faktu – Teatr Mały na naszych oczach, tu i teraz, przechodzi niesamowitą metamorfozę. Z teatru impresaryjnego, który dawniej prezentował jedynie spektakle gościnne czy efekty pracy działających w mieście grup młodzieżowych czy offowych, sukcesywnie przekształca się w scenę repertuarową. Obok Latarnika w repertuarze Teatru znajdują się także inne, własne produkcje: 40% do miłości, Córki króla Leara, Wyspa mojej siostry, Dzieci z Bullerbyn – to tylko wybrane z ostatnich tytułów. Są to przedstawienia skierowane do szerokiego grona odbiorców, realizowane również przy użyciu nowatorskich metod, czego przykładem jest choćby 40% do miłości — spektakl, który powstał w oparciu o metodę teatru forum.
Produkcja inscenizacji bez całego zaplecza technicznego, pracowni, wreszcie teraz, w warunkach pracy mocno utrudnionych remontem głównej siedziby, jest nie lada wyzwaniem. Jednak pełna widownia i gorący aplauz publiczności po Latarniku zdają się najlepszym świadectwem na to, że obrana strategia jest nie tylko potrzebna, ale i mocno doceniana przez widzów.
Marcin Stachoń
Dobro, prawda, piękno
wpis
Motion Trio to jeden z najważniejszych zespołów akordeonowych na świecie. Już sama lista wybitnych artystów, z którymi przyszło im współtworzyć muzykę, robi wrażenie: Krzysztof Penderecki, Michael Nyman, Jerzy Maksymiuk, Marek Moś, Tomasz Stańko, Bobby McFerrin, Trilok Gurtu, Joe Zawinul, Leszek Możdżer, Krzesimir Dębski, Krzysztof Herdzin, AUKSO. Te współprace nie wzięły się znikąd. Wynikały z oryginalności brzmienia i wielkiej wyobraźni Motion Trio, chęci spotkania pochodzących często z różnych światów energii, przenikania się odmiennych perspektyw i spojrzeń na scenie, w studio, we wspólnej przestrzeni – spotkania po to, by poszukiwać punktów stycznych, znaleźć piękno.
Akordeon to nietypowy instrument. Wygląda jak instrument klawiszowy, jest jednak instrumentem dętym, napędzanym powietrzem. Harmonie, ale też podstawę basową regulują wspomniane klawisze, przyciski. Dźwięk i jego przekaz napędza nie tyle jego budowa, ile wyobraźnia artysty. Potencjał brzmień poszerzają tzw. regestry, czyli możliwość zmiany barwy melodii i basu.
Już jeden instrument daje tak ogromny potencjał, a jaki mogą dać trzy? Czy to instrument tworzący tylko muzykę folk, czy służy tylko uroczystościom rodzinnym? A może – wsłuchując się w muzykę Motion Trio i przeglądając listę współtwórców – niewykluczone jest powstawanie w ten sposób muzyki współczesnej, nowoczesnej?
Jeden zespół, jedno trio, a tyle pytań i wątpliwości. Odpowiedzi znajdziemy w rozmowie z Panem Januszem Wojtarowiczem, założycielem Motion Trio – a także w trakcie Tyskiej Gali Kultury 19 kwietnia o godzinie 18 w sali koncertowej Mediateki, gdzie Panowie: Janusz Wojtarowicz, Paweł Baranek i Marcin Gałażyn wystąpią wraz z AUKSO – Orkiestrą Kameralną Miasta Tychy.
Skąd w 1996 roku pomysł na trio akordeonowe? Wielu osobom nawet z perspektywy 2024 roku taki skład może się wydać nietypowy, dziwny. Skąd wziął się pomysł i jakie idee muzyczne kierowały Motion Trio na początku? Jaką muzykę chcieliście grać?
Pierwowzorem powstania Motion Trio, powodem tego, że założyłem ten zespół w 1996 roku, było moje trio rodzinne. Jako dzieci graliśmy z siostrą i bratem w ramach szkoły muzycznej pierwszego stopnia w Rabce. To była połowa lat osiemdziesiątych. To sam początek, to jest ten główny pomysł. Mój ojciec – nauczyciel akordeonu, nauczyciel naszej trójki akordeonistów, wymyślił ideę tria akordeonowego, a ja kontynuowałem ten pomysł dziesięć lat później. A drugim powodem – poza jawną emanacją muzyczną ze strony mojego ojca Eugeniusza – był fakt, że ja, jako akordeonista, nie czułem się dobrze jako muzyk solowy. Brakowało mi na scenie ludzi, z którymi mogę działać, współpracować. Właśnie ta energia, którą wymienia się, dzieli w czasie, kiedy jest się na scenie, nie samemu, ale z kilkoma wybitnymi artystami, przyjaciółmi daje taką synergię, która w zasadzie jest istotą naszego działania do dzisiaj. Muzykę tworzą trzy osoby, a efektem jest wiele wartości dodanych.
Jak wiadomo, akordeon ma klawisze basowe i melodyczne, w swoich kompozycjach stosujecie też nietypowe techniki, swego rodzaju preparacji akordeonu, uderzając o jego brzeg, tworzycie rytm. Czy celem Motion Trio od samego początku do dzisiaj jest tworzenie muzyki nowoczesnej? Czy jednak istnieją nawiązania do muzyki źródeł?
Koncentrujemy się w grupie na tym, żeby pokazywać akordeon troszeczkę nowocześniej, żeby nie kojarzył się wyłącznie tradycyjnie – aczkolwiek ma cudowną historię i tradycję, i ja od niej nie odżegnuję. Nie chodzi nam o zamazywanie historii własnego instrumentu. Akordeon ma pochodzenie ludowe, folkowe. Kiedyś jeden z wielkich Mistrzów zwrócił mi uwagę na ogromny plus akordeonu – kojarzył się zawsze z życiem, emocjami, wyrażaniem uczuć poprzez muzykę. Instrument, jak sama nazwa wskazuje, służy do czegoś. Do wyrażania uczuć i emocji grającego, ale również emocji towarzyszących w danym momencie słuchaczom. Akordeon to instrument grajków solowych, weselnych, którzy byli istotną częścią kapeli ludowych – występowali na uroczystościach rodzinnych, które są z nami do dzisiaj. Może się o tym zapomina przez Facebook, Internet, inne media społecznościowe – zapominamy o tym, że wszyscy się rodzimy i umieramy – z tym był często związany akordeon, przygrywający m.in. na chrzcinach, weselach, pogrzebach. Wciągamy to do naszej muzyki, mimo że używamy różnych technik, to jednak pochodzenie akordeonu jest ludzkie, bardzo związane z życiem. To mnie interesuje dzisiaj jako ponad pięćdziesięcioletniego człowieka, a mniej używanie rewolucyjnych metod w sprzeczności do natury tego instrumentu.
O folk jeszcze dopytam, ale chciałem zapytać o proces kompozycji – kwestię, o której mówiłem przed chwilą. Czy w trakcie procesu kompozycji Motion Trio każdemu z trzech instrumentów przypisuje klasyczne aranżacyjnie funkcje: rytmiczną, basową, melodyczną, czy te funkcje w trakcie jednego utworu mogą przenikać z jednego instrumentu na drugi? Czy twórczość Motion Trio cechuje taki właśnie zamysł kompozycyjny, aranżacyjny?
Przyjęliśmy pewne funkcje w grupie. Podobnie jak w kwartecie smyczkowym, gdzie wiolonczela pełni inną rolę od altówki, altówka inną niż pierwsze skrzypce, a drugie skrzypce nie wymieniają się z wiolonczelą. Każdy ma tutaj przyporządkowaną rolę. Tak jak Pan wspomniał: akordeon pierwszy, który ja realizuję, to głównie linie melodyczne – w tę stronę jest ukierunkowany, akordeon drugi – pełni rolę harmoniczną, jest nośnikiem harmonii, akordeon trzeci – daje podstawę basową i rytmiczną. W Motion Trio doskonale się to sprawdza.
Wracając do folku: od pierwszej płyty to nie była i nie jest klasyczna muzyka źródeł, jak mógłby ktoś stereotypowo pomyśleć o zespole złożonym z trzech akordeonów. Stworzyliście Panowie muzykę z Michaelem Nymanem, Tomaszem Stańko, raperem i producentem L.U.C.-em. Jerzy Maksymiuk skomponował utwór dla Motion Trio. Słyszę inspiracje innymi gatunkami muzyki: muzyką taneczną, elektroniczną. Motion Trio tworzy trans i pobudza do tańca. Od zawsze tak postrzegałem Motion Trio: nie jako zespół folkowy, a tworzący muzykę współczesną. Tak właśnie jest, czy może jednak jest w twórczości Motion Trio folk, o czym wspominał Pan przed chwilą?
Nie odżegnuję się od tradycji akordeonu. Nie zrobiłem grubej kreski, odcinając się: „Taki akordeon już był”. Ja z tego pięknego instrumentu chcę wyciągnąć konsekwencję. Cała ta muzyka współczesna: Tomasza Stańko, Jerzy Maksymiuk – chociaż wydaje się to niezrozumiałe na pierwszy rzut oka – oni również czerpią z tradycji, z rdzennej muzyki, która jest oparta na kilku dźwiękach, kilku skalach. Zauważyłem to w zespole Tomasza Stańko i grając muzykę Jerzego Maksymiuka – ile tam jest nawiązań do przepięknej muzyki polskiej. Już nie mówiąc o Fryderyku Chopinie czy Janie A.P. Kaczmarku, którego muzykę będziemy wkrótce wykonywać. Najdalej od tej muzyki, która jest mi bliska odszedł – ponieważ jest kompozytorem brytyjskim – Michael Nyman. Jest ekspresjonistyczny, bardzo obrazowy, ale mimo wszystko to inne kolory niż te, które są bliskie Polakom. Od tego nie może odżegnać się Michał Urbaniak, Jerzy Maksymiuk, nie mogliby odżegnać się: Tomasz Stańko, Krzysztof Penderecki, już nie mówiąc o Wojciechu Kilarze czy Henryku Mikołaju Góreckim. Czerpiąc z twórczości tych wszystkich ludzi, Mistrzów, udawało się nam wyciągać esencję pewnej tradycji, dokonywać przyporządkowania do miejsca, uwarunkowaną kulturowo. Tego się trzymamy.
W jaki sposób udaje się Panom płynnie przechodzić od uduchowionych brzmień, jak w Stars (album Play-Station), If, Trysting Fields (Acoustic Accordions), Krzta Harmonii (Nic się nie stało) do transowych: Train to Heaven (Pictures from the Street), energicznych: Miranda (Acoustic Accordions), tanecznych, jak w You Dance (Play-Station), bałkańskich: Balkan Dance (Pictures from the Street), czy nawet inspirowanych wielowarstwową, awangardową elektroniką i grami komputerowymi w Game Over (Play-Station)?
To się dzieje naturalnie. Nasze stany emocjonalne są bardzo różne. Jeśli ktoś ma skłonność do melancholii, metaforycznie rzecz ujmując, przez całe swoje życie przeżywa późną jesień. Ktoś kiedyś powiedział, że muzyka Motion Trio, muzyka, którą gramy, muzyka, którą aranżuję i komponujemy wspólnie, jest jak miesiące i pory roku: każdy jest inny i każdy niesie jakieś nowe oczekiwanie. Albo niesie już utęsknienie – kończy się wrzesień, myślimy więc: „Za chwilę będzie troszeczkę inna aura, będą krótsze dni”. Choć są też ludzie, którzy czekają na październik. Taka jest nasza muzyka. Styczeń jest inny, inny maj i dobrze, że tak jest. Potem znowu powracamy, bo cykle pór roku się zmieniają. I znowu wracamy do początków, czyli do rzeczy, które nas fascynowały wcześniej. Później znowu idziemy krok dalej. Myślę, że to buduje pewną ciekawość, otwieramy się na zmiany, nigdy nie mówimy nigdy. Kieruję się w pracy od wielu lat trzema słowami: dobro, prawda, piękno. To jest filozoficzno-estetyczny grunt naszego zespołu. Dodam jeszcze, że muzyka najpierw rodzi się w sercu. Po kompozytorze od razu słychać, czy ma intencje w stronę dobra, czy ma intencje w stronę lansu, przed którym chronią nas wspomniane wcześniej trzy słowa. Przechodzimy przez tę bramę i możemy z czystym sercem pokazać się publiczności.
Jaka jest rola Waszego stałego realizatora dźwięku Michała Rosickiego w brzmieniu koncertowym i na płytach? Na tyle ściśle współpracujecie, że można powiedzieć, że jest czwartym członkiem zespołu, schowanym za stołem mikserskim? Ingeruje w brzmienia w trakcie koncertu, manipuluje dźwiękiem, czy ustawia brzmienia przed koncertem, a później czuwa nad tym, żeby wszystko przebiegło zgodnie z Waszą intencją?
Michał spełnia niezwykle ważną rolę. Gdybym nazwał go członkiem zespołu, to byłaby nieprawda. Trio to trio. Nie pełni roli kreatora dźwięku, bo od tego jest Motion Trio, ale panuje nad dźwiękiem z racji istoty akordeonu jako instrumentu skądinąd bardzo cichego. Proszę zwrócić uwagę, że akordeon nie ma pudła rezonansowego. Proszę zobaczyć, jakie pudło rezonansowe ma fortepian. W zasadzie trzech akordeonistów by się zmieściło do środka wielkiego fortepianu, którego pudło rezonansowe niesie dźwięk. Michał – nie obrazi się za to określenie – jest najcudowniejszym, naturalnym pudłem rezonansowym dla nas. On za to odpowiada, ma ogromną wiedzę i doświadczenie. Wypuszcza na salę naturalność naszego dźwięku. Nie kombinuje z elektroniką, nie przetwarza naszego dźwięku na żywo. Oczywiście, ustawia odpowiednie parametry, nad czym pracowaliśmy godzinami, dlatego nasze koncerty tak dobrze brzmią. Jest to wieloletnia współpraca i nie wyobrażam sobie nikogo innego na jego miejscu – osoby z tak dużą wrażliwością.
Czy Motion Trio wykorzystuje w pracy studyjnej lub w trakcie koncertu podpięte do akordeonów efekty gitarowe, basowe, czy wszelkie dodatkowe, pozakompozycyjne elementy to już kwestia realizacji dźwięku na żywo w trakcie koncertu lub studyjnej postproducji? Czy może jednak są to czyste, przeflitrowane przez Panów wrażliwość, koncepcje kompozycyjne, sonoryzm brzmienia trzech akordeonów? Jak wygląda nagłośnienie z perspektywy sceny?
Nie ma żadnych efektów. Są trzy instrumenty, kilka mikrofonów, wszystkie dźwięki wydobywane z instrumentów. Nie ma żadnych kostek. Czasami, jak jest głucha sala, Michał daje odrobinę pogłosu. To wszystko. Akordeon ma tak niezwykłe możliwości poprzez regestrowanie, poprzez wielką skalę. Akordeon może grać muzykę tak nośną jak organy, natomiast może również kształtować dynamikę, jak obój, a tego już organy nie potrafią. Słuchając samego solowego akordeonu, bardzo trudno wyłowić niezależne dynamicznie głosy, które wydobywa lewa i prawa ręka. Te zależności rozkładamy na trzy instrumenty, dzięki czemu możemy frazować, budować dynamikę i przede wszystkim emocje, bo to najistotniejsze.
Na ile ważna jest dla Panów improwizacja? W trakcie komponowania i w trakcie koncertów.
Improwizacja – w niewielkim stopniu. Czasem improwizuję w zaciszu domowym. Nie jesteśmy zespołem jazzowym i nigdy nim nie byliśmy. Mamy zaszczyt grać z tak wspaniałymi artystami, mistrzami improwizacji, jak Leszek Możdżer, Trilok Gurtu, czy wcześniej wspomniani Tomasz Stańko i Michał Urbaniak. Nie nazywam nikogo w Motion Trio kompozytorem muzyki poważnej, choć każdy z nas napisał większe formy: ja Stabat Mater na sopran, chór mieszany i trio akordeonowe, Marcin Gałażyn koncert na trzy akordeony i orkiestrę kameralną, Paweł Baranek na trzy akordeony i orkiestrę. Jednak w Motion Trio postrzegamy siebie jako twórców małych, często uroczych form muzycznych. Nie ma powodu podchodzić bombastycznie do tworzenia muzyki, nie każdy musi być Leonardem da Vinci. Naszą niszą jest trio akordeonowe i w tym się pięknie sprawdzamy. Kiedyś powiedziałem, że najlepiej współpracować z ludźmi, którzy mają szerokie horyzonty. Inaczej patrzą na muzykę muzycy klasyczni, inaczej jazzowi, jeszcze inaczej rockowi. Proszę zwrócić uwagę na wspaniałą polską orkiestrę kameralną AUKSO. Współpracują i tworzą z różnymi artystami, wykonując przeróżną muzykę: filmową, jazzową, współczesną. W tym jest wartość – w wielobarwności i wieloznaczeniowości muzyki.
Bardzo lubię i cenię AUKSO. Kilka tygodni temu występowali na festiwalu Auskodrone m.in. z Dominikiem Strycharskim, Markiem Pospieszalskim, a wcześniej z Męskim Zespołem Muzyki Prawosławnej Katapetasma, z którego liderem miałem przyjemność rozmawiać.
Jaki materiał przygotowali Panowie na koncert w ramach Tyskiej Gali Kultury, na której prezydent miasta będzie wręczał nagrody za osiągnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej, popularyzacji kultury, a także ochrony kultury? Materiał z najnowszych płyt, przekrojowo, coś specjalnego?
Niedawno ustalaliśmy program z maestro Markiem Mosiem. Doszliśmy do wniosku, że zagramy bardzo przekrojową muzykę, z tym że nacisk będzie na sztukę. Ważne jest to, że staramy się odróżniać sztukę, która jest rozrywką, od rozrywki, która nie jest sztuką. Tu przebiega linia podziału. Staramy się stworzyć taki program, aby nasza sztuka była dobrze pojętą rozrywką, przyjemnością. Mam nadzieję, że na nasz koncert publiczność przyjdzie właśnie dla tej przyjemności.
Dziękuję bardzo za rozmowę i muzykę Motion Trio, która jest dla mnie mocną gwiazdą na niebie muzyki polskiej i europejskiej.
Łukasz Folda
Fot. Grzegorz Krzysztofik
Startuje Tyski Bank Kultury 2024
wpis
Pasjonuje Cię tworzenie pięknych fotografii? Może wyrażasz siebie poprzez pędzel i płótno, albo to muzyka otwiera Twoje serce? Nie ważne czy tworzysz od lat, czy może dopiero niedawno odkryłeś w sobie zamiłowanie do sztuki. Miejskie Centrum Kultury w Tychach zaprasza do udziału w X edycji Tyskiego Banku Kultury, który do tej pory umożliwił wielu twórcom zmaterializowanie wizji i tym samym wzbogacił scenę kulturalną w mieście o szereg atrakcyjnych wydarzeń, jak wystawy, koncerty, inicjatywy i wiele innych.
Głównym celem tego przedsięwzięcia jest rozwój oferty artystycznej oraz zwiększenie aktywnego uczestnictwa mieszkańców w życiu kulturalnym naszego miasta. Twórcy związani z Tychami mają okazję skorzystać ze wsparcia Miejskiego Centrum Kultury w realizacji swojego projektu, którego kluczowym kryterium jest premierowy charakter dzieła. Realizując założenia TBK, Miejskie Centrum Kultury dąży do zapewnienia mieszkańcom aktywnego udziału w wydarzeniach kulturalnych oraz umożliwienia lokalnym artystom prezentacji ich wyjątkowych talentów.
Odkryj swoje artystyczne możliwości z Tyskim Bankiem Kultury!
W ramach Tyskiego Banku Kultury oferujemy możliwość uzyskania wsparcia finansowego oraz logistycznego dla projektów o charakterze premierowym. To doskonała okazja dla wszystkich, którzy marzą o zorganizowaniu wystawy, nagraniu płyty czy wydaniu książki. Niezależnie od formy sztuki, która Cię inspiruje, chcemy dać Ci szansę na jej wyrażenie i podzielenie się nią z innymi.
W poprzednich edycjach Tyskiego Banku Kultury widzieliśmy niesamowite projekty, które zaskoczyły nas oryginalnością i kreatywnością ich autorów. Doceniamy każdy wysiłek i innowacyjne podejście do sztuki. Dlatego też zachęcamy Cię do śmiałego zgłoszenia swojego projektu. Kto wie, może to właśnie Twój pomysł zostanie wyróżniony i doceniony przez nasze jury?
Otwórz drzwi swojej wyobraźni!
Nie wahaj się, aby zrealizować swoje marzenia artystyczne. Wypełnij formularz zgłoszeniowy i skonsultuj się z nami, jeśli masz jakiekolwiek pytania czy wątpliwości. Jesteśmy tutaj, aby Ci pomóc i wesprzeć Cię na każdym etapie realizacji projektu. Pamiętaj, że sztuka jest drogą do wyrażenia siebie i budowania więzi z innymi. Dołącz do naszej społeczności artystycznej i podziel się swoim talentem z szeroką publicznością – czekamy na Twoje zgłoszenie!
W sprawach merytorycznych lub konsultacji prosimy o kontakt z koordynatorem TBK Mateuszem Poszwą: mateusz.poszwa@mck.tychy.pl, 32 438 20 62.
Regulamin TBK X 2024
Załącznik nr 1 Wniosek na organizację projektu kulturalnego 2024 DO EDYCJI
Załącznik nr 1 Wniosek na organizację projektu kulturalnego 2024
Załącznik nr 2 Zgoda przedstawiciela 2024 DO EDYCJI
Załącznik nr 2 Zgoda przedstawiciela 2024
Załącznik nr 3 Karta oceny formalnej 2024
Załącznik nr 4 Karta oceny merytorycznej 2024