Koncert Finałowy „Dla Tych zagrają” – wiemy kto wystąpi!

Oliwia Dopierala

„Dla Tych zagrają – nowa fala tyskich brzmień” to niezwykłe wydarzenie muzyczne, które przenosi mieszkańców Tychów w świat dźwięków rockowych i alternatywnych.

To nie tylko przegląd kapel związanych z miastem, ale również manifestacja kreatywności i pasji lokalnych muzyków. Poprzednie edycje tego wydarzenia udowodniły, że Tychy to miejsce pełne muzycznych talentów, które zasługują na uwagę i uznanie. Teraz, gdy zbliża się koncert finałowy, pytanie brzmi: Kto tym razem zasili scenę swoją niepowtarzalną energią i brzmieniem?

Do finałowego konkurs zostały zakwalifikowane następujące zespoły:
DEADLINE
ExoMooN
Kąkol
Manta
Viadomo

Koncert finałowy zakwalifikowanych do Przeglądu zespołów muzycznych odbędzie się w Pubie pod Browarem (ul. Katowicka 9) i odbędzie się 15 czerwca 2024 roku.

Występy na żywo oceniać będzie Jury w składzie:
Damian Sikorski – multiinstrumentalista, kompozytor i autor tekstów, dziennikarz muzyczny Radiowej Czwórki, łowca talentów (akcja „Będzie Głośno!”),
Michał Kowalonek – kompozytor, tekściarz oraz głos ważnych rockowych zespołów w kraju: Snowman, Myslovitz,
Mateusz Poszwa – specjalista ds. organizacji imprez w Miejskim Centrum Kultury w Tychach.

GALERIA


Share

Aktualności powiązane


Wydarzenia towarzyszące



KONKURS – wygraj gadżety „Rocka na Plaży 2023”

Oliwia Dopierala

Po raz pierwszy w historii festiwalu Rock na Plaży pojawły się gadżety: koszulki, bandany oraz kostki do gitary. Już teraz masz możliwość wygrać je w konkursie!

Rock na Plaży zbliża się wielkimi krokami! 2 września (sobota) spotkamy się pod sceną w Parku Miejskim Solidarności w Tychach, by poczuć “ten klimat, ten luz”. Rockowy klimat z pewnością wzmocnią długo wyczekiwane przez Was gadżety koncertowe, które wyprodukowaliśmy po raz pierwszy! I chociaż z przyczyn od nas niezależnych (rozpoczęcie inwestycji na Dzikiej Plaży), koncert odbędzie się nie “na plaży”, jesteśmy pewni, że uda się nam zachować wyjątkowy klimat koncertu, którego atmosferę tworzycie Wy – wierna publiczność Rocka na Plaży.

Najwyższa pora podkręcić temperaturę i wczuć się w koncertowe emocje! 6 osób ma szansę zdobyć:

  • bandanę,
  • koszulkę,
  • kostki do gitary,
  • limitowaną płytę koncertową zespołu Dżem „Rock nie na Plaży 2021”.

Wystarczy, że pod postem konkursowym na profilu Miejskiego Centrum Kultury w Tychach na Facebooku opublikujesz zdjęcie wraz z opisem. Konkurs trwa do 29 sierpnia do g. 12.00.

Szczegóły konkursu znajdziesz w regulaminie zamieszczonym poniżej. Masz szansę wygrać, do dzieła!

REGULAMIN konkursu Rocka na Plaży 2023

Załącznik nr 1 REGULAMIN konkursu Rocka na Plaży 2023

Załącznik nr 2 REGULAMIN konkursu Rocka na Plaży 2023

Aktualności powiązane


Wydarzenia towarzyszące



Dom czyli OIKOS

Oliwia Dopierala

Z Julią Fiedorczuk, autorką Domu Oriona, rozmawiamy o granicach, odległościach, relacjach, kryzysach, zależnościach… i domach, które tworzymy – w świecie i w wyobraźni.

I właśnie z wyobraźni (czyli z poezji) Julia będzie w każdym z miast Miedzianki Po Drodze udzielać lekcji. Zapraszamy do czytania… i ćwiczeń z łączenia tego, co pozornie wydaje się oddzielne.

Po Domu Oriona oprowadza nas trzech przewodników: Hiob, Kafka i Conrad. Jak widzisz rolę każdego z nich?

Chyba nie umiem na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Tak naprawdę odniesień do tekstów literackich jest w powieści dużo więcej. Mój sposób pisania jest mocno meta-literacki i inkorporuje mity różnych kultur na temat tytułowego gwiazdozbioru Oriona, który z kolei jest wiodącą metaforą, jeśli chodzi o pojawiające się w książce domy. W cytacie z Hioba jest mowa o łączeniu kropek, które jest ewidentnym motywem przewodnim – bo nie tyle sama konstelacja jest istotna, co ważne jest ludzkie spojrzenie próbujące gwiazdy powiązać inaczej. W powieści jest to spojrzenie młodej kobiety. Fragment z Kafki mówi o myśliwym, który stał się motylem. To jest dosyć tajemnicze motto i powiązane z rzeczami ukrytymi w tej książce, których wolałabym nie wykładać na stół. Ostatnie motto ze Smugi cienia Conrada wprowadza wątek otoczenia, z jakiego można, a z jakiego nie można wykrzesać dla siebie prawdy. I być może chodzi o znalezienie takiego świata, w którym odnalezienie prawdy stanie się bardziej możliwe niż w innym.

Drogę do tego świata zawsze pokazywały nam gwiazdy. Orion na niebie pojawia się u nas, w Polsce, w zimowym czasie – dokładnie wtedy, kiedy dzieje się akcja powieści. Idąc tym tropem, chciałam zapytać Cię o budowanie opowieści i paralelę z odbudowywaniem relacji z Kosmosem, przyrodą, z drugim człowiekiem, ze snami, z wspomnieniami. Jak połączyć te kropki, by znaleźć prawdę?

Potrzeba opowieści jest w ludziach bardzo silna. Nasza rzeczywistość jest nie tylko fizyczna czy techniczna, ale niesie również wymiar metafory czy opowieści. Jedno i drugie jest ludziom bardzo potrzebne – metafora odnosi się do języka poetyckiego, opowieść do sytuacji epickiej. Trudno jest nam wejść w relację z drugą osobą czy czymkolwiek bez opowiedzenia sobie naszego miejsca w świecie. Kiedy więc wypowiadamy zdanie, od którego zaczyna się ekopoetyka, i z którego wziął się pomysł na szkołę ekopoetyki – że kryzys ekologiczny (kryzys planetarny) jest kryzysem wyobraźni – to mówimy o potrzebie nowej opowieści, która ustawi nas inaczej w relacji do Ziemi i do siebie nawzajem. Jeśli aktualnie dominującym sposobem wchodzenia w relację z Ziemią jest ekstrakcja (czyli wydobywanie różnego rodzaju „zasobów” takich jak kopaliny palne, minerały ziem rzadkich, czy choćby ludzkie siły), to naprawdę trzeba zacząć budować ją w zupełnie nowy sposób. Na planecie oprócz ludzi żyje dużo innych istot i wszystkie procesy są tutaj ze sobą w jakiś sposób powiązane i wzajemnie się warunkują. W Domu Oriona dominują dwa spojrzenia: ku Ziemi, ku glebie, ku procesom rozpadu i syntezy; i ku górze, w stronę gwiazd. To spoglądanie na świat raz w większej, raz w mniejszej skali. Moja bohaterka ma obsesję na punkcie map Google’a, bawi się odległościami i skalami na różne sposoby. Ziemia w powieści jest widziana albo w bardzo małym skrawku, albo z perspektywy planetarnej, gdy można popatrzeć na nią jako na organizm – kulę, która niesie na sobie wszystkie życia. To oczywiście ma też związek z technologią. Jest coś takiego w naszym doświadczeniu przestrzeni, że rzeczy stały się jednocześnie bliższe i dalsze. Są bliżej – na odległość kliknięcia, bo praktycznie mamy wszystko w telefonie. Świat się zrobił mały. A z drugiej strony, załamał się intymny kontakt z czymkolwiek. Moja bohaterka ma duży kłopot, żeby na trzy sekundy zatrzymać się w lesie i być przez chwilę tam, gdzie jest.

Tak, w lesie to ona jest widziana, to na nią spoglądają. Ona nie widzi, przynajmniej do pewnego momentu. Skoro zatem doszłyśmy do oddzielenia od natury, zapytam, czy w ogóle zasadny jest w Domu Oriona podział na kulturę i naturę?

Dobre pytanie i ważne. Te pojęcia nadal wyjaśniają nam jakiś rodzaj konfliktu między ludzkimi potrzebami czy skłonnościami, a dzikością. Mity tradycyjnie należą oczywiście do porządku kultury, ale służą ludziom do porządkowania relacji z naturą. W naszej okolicy geograficznej Oriona widać tylko zimą. Jest taki moment, że widać go praktycznie z każdego miejsca na Ziemi. Większość kultur miało jakieś mity dotyczące tego gwiazdozbioru. To niezwykle ciekawe, że ludzie w różnych miejscach na Ziemi i w różnych czasach patrzyli i zwracali uwagę na kształt Oriona. W paru przypadkach widzieli myśliwego z łukiem albo z jakąś inną bronią. Ale Orion – myśliwy, którego znamy głównie z mitologii greckiej, wyewoluował z wcześniejszych mitów sumeryjskich. One z kolei opowiadały o oddzieleniu. Przez większość swojej historii ludzie okiełznywali dzikość. Teraz sytuacja się odwróciła i systemy podtrzymujące życie na Ziemi stały się bardzo kruche, więc twardy podział na kulturę i naturę nie ma sensu.

W Domu Oriona jednym z ważniejszych słów jest greckie słowo „metaforiki” oznaczające przeprowadzkę. I „przeprowadzanie” z jednej strony jest oczywiście metaforą, z drugiej, prowadzeniem czytelnika po różnych perspektywach i spojrzeniach. „Przeprowadzka” jest wbudowana w formę powieści. Skoro dziś wszyscy wędrujemy, to gdzie sytuujesz różnice między ruchem a przeprowadzką? W powieści – poza przeprowadzającą się bohaterką – pojawiają się rośliny inwazyjne i wędrowcy, bo tak nazywasz uchodźców. Przeprowadzka to nie inwazja, choć wyraźnie pokazujesz, że sposób, w jaki kogoś nazwiemy, zależy od perspektywy, którą przyjmiemy.

Jednym z kluczowych dla książki tematów jest sytuacja na polsko-białoruskim pograniczu, która zaczęła się latem 2021 roku. I dramatyczna jesień 2021 roku, kiedy wprowadzono strefę. Byłam wtedy w puszczy, przez pewien czas mieszkałam tuż obok „Medyków na granicy” i obserwowałam. Stąd pochodzą wszystkie fragmenty, które pokazują ludzi w lesie. One nie są metaforyczne, są dosłownymi zapisami historii, które się rzeczywiście wydarzyły, może ze zmiennymi szczegółami. Jeżeli realna, wschodnia granica Unii Europejskiej staje się pułapką dla ludzi, którzy muszą uciekać ze swoich domów, to jest to kryzys humanitarny. To jakby wyznaczyć granice wygodnego świata, z którego przyjeżdża Eliza. Te dwa światy się ze sobą stykają w bardzo niewygodny sposób. Stąd forma powieści – taka, która pęka. Chodziło mi o pokazanie granicy między tymi dwoma niekompatybilnymi światami. Na początku wszyscy tutaj, na Podlasiu, mieli wrażenie, że coś pękło, że w rzeczywistości pojawiły się szczeliny. I z tych szczelin wychodzą ludzie. Pozostają po nich śpiwory i rękawiczki. Ja sama tego pęknięcia tutaj doświadczyłam – i wiedziałam, że będę pisać w Domu Oriona o ruchu, o migracjach. Pytałaś o granice między naturą a cywilizacją, a tu mamy najbardziej dzikie miejsce w Europie. I właśnie w nim znajdujemy, jak w soczewce, wszystkie problemy globalne: ocieplenie klimatu, ekonomię ekstrakcji, kryzys migracyjny.

Dla mnie Dom Oriona jest też opowieścią o przeprowadzaniu przez granicę „czucia” kogoś, kto albo czuje zbyt mało, albo inaczej, bo jest po operacji, podczas której się wybudził, ale miał tak zwiotczałe mięśnie, że nie był w stanie reagować na zadawany mu ból (to występująca w powieści metafora traumy). Czy uważasz, że właśnie literatura i poezja mogą być przewodnikami po odczuwaniu świata?

To się znowu wiąże z kryzysem bliskości i technologią. Rzeczy równocześnie stały się i bliższe, i zupełnie niedostępne. Ludzie zaczęli tęsknić za zmysłowymi doznaniami, są w stanie dużo zapłacić za masaż, żeby znowu mogli na własnej skórze coś poczuć, prawda? Jeżeli nie czujesz swojego ciała, to gdzie jest twój dom? Jeśli nie w twoim ciele, to nigdzie na zewnątrz go nie będzie. Ta wyprawa jest więc wyprawą po odzyskanie intymnego kontaktu ze światem.

Czy o to dzisiaj walczymy? O miejsce w świecie, które jesteśmy w stanie poczuć? O ochronę przyrody? Przywołujesz w Domu Oriona twarde dane liczbowe – tylko w 2020 roku zamordowano 227 obrończyń i obrońców przyrody. Zadajesz pytanie o to, kiedy zaczęła się nienawiść wobec kobiet – i przywołujesz Hypatię. Jakie widzisz kierunki tej walki i do jakiego domu ona prowadzi?

Hypatia to pierwsza filozofka antyczna, rozszarpana przez tłum, spalona i wrzucona do Morza Śródziemnego, w miejscu, z którego dziś odpływają łodzie z uchodźcami. Nasza cywilizacja jest oparta na ekstrakcji, i w jednym pakiecie łączy nienawiść w stosunku do dzikiej przyrody i nienawiść do wszystkiego, co kobiece. To taki bardzo przemocowy system. Czego potrzebujemy? Potrzebujemy wyobraźni, która będzie umiała stworzyć mniej przemocowe światy i która będzie umiała wyobrazić sobie inną relację ze światem i z planetą, nie opartą na stricte instrumentalnym podejściu, ale na zrozumieniu, że byty żyjące na Ziemi na siebie wpływają. To kompletnie inne wyobrażenie wspólnoty, prawda? Czy możemy spróbować wyobrazić sobie taką wspólnotę, w której wszystkie byty potrafią ze sobą współistnieć? Dom, który dla wszystkich i ze wszystkimi budujemy. Taki dom – oíkos – chcemy właśnie na festiwalu budować. Profesor Tadeusz Sławek mówi o oduczaniu się tego, co nauczyliśmy się w domu i wychodzeniu do świata, poza dom, ale tak naprawdę to jest to samo. Tu nie ma żadnej sprzeczności. Dom Oriona jest powieścią o wyjściu z domu, pretekstem do przemyślenia, czym jest dom, czym jest wspólnota, czym społeczeństwo. A jeżeli mówimy o wspólnocie, to zawsze pojawia się kluczowe pytanie: kto jest wewnątrz, a kto na zewnątrz? Kto do naszej wspólnoty należy, a kto jest z niej wykluczony? Chodzi o przedefiniowanie idei domu. Filip Springer powiedziałby, że musimy przemyśleć również to, w jaki sposób projektujemy nasze budynki i nasze miasta. Ujmuję to od strony, powiedzmy, poetyckiej, ale w gruncie rzeczy mówimy o tym samym. Chodzi o przebudowanie naszego domu w taki sposób, by było w nim miejsce dla całej wspólnoty. A Dom Oriona jest próbą przemyślenia tego tematu, z uwzględnieniem nieuchronności procesu migracji.

rozmawiała Magdalena Gościniak

fot. Albert Zawada

GALERIA


Share

Odwracamy festiwalową logikę

Oliwia Dopierala

Ostatniego dnia sierpnia festiwal literacki Miedzianka po Drodze odwiedzi Tychy. To będzie piąty dzień naszej tygodniowej wędrówki przez Śląsk i Zagłębie. Przyjedziemy do Państwa z Zabrza, a odjedziemy w kierunku Dąbrowy Górniczej.

Sam nie wiem, dlaczego myślałem, że robienie wędrownego festiwalu literackiego będzie prostsze niż kontynuowanie go w formie stacjonarnej. Ale dokładnie pamiętam ten moment, w którym wymyśliłem, że wyruszymy w drogę. I że to będzie takie nieskomplikowane. Musiało mnie solidnie zamroczyć. Ale wcale nie żałuję!

Miedzianka to bardzo wyjątkowe miejsce nieopodal Jeleniej Góry, którego losu, tutaj na Górnym Śląsku i Zagłębiu, nie trzeba nikomu szczególnie objaśniać. Wielowiekowa eksploatacja znajdujących się pod tym miasteczkiem złóż doprowadziła do takich zniszczeń górniczych, że w latach sześćdziesiątych XX wieku podjęto decyzję o jego likwidacji. To o tym miejscu napisałem swoją debiutancką książkę i to tam przez trzy lata robiliśmy stacjonarny festiwal MiedziankaFest. Impreza zaczęła jednak zjadać własny ogon – stała się na Miedziankę za duża. Festiwal zaczął też przytłaczać nas – ludzi skupionych wokół Fundacji Instytut Reportażu, którzy go organizowali. Nie chcieliśmy, aby tak się to wszystko rozrosło. Po pandemicznej przerwie postanowiliśmy wyruszyć więc w drogę i wrócić do korzeni naszego festiwalu.

Dlaczego zdecydowaliśmy się na ten krok?
Przede wszystkim dlatego, że chcemy zachować lokalny wymiar tej imprezy. Naszą ambicją jest robić wydarzenie literackie dla lokalnych społeczności. Niezwykle cenimy sobie intymność i kameralność spotkań z pisarkami i pisarzami, jakie odbywają się Po Drodze. Tę lokalność rozumiemy ściśle w związku z miejscem, w którym się zatrzymujemy, ale też terenowo. Śląsk i Zagłębie są idealną przestrzenią do organizacji takiego festiwalu – tu wszędzie jest blisko.

Przywożąc festiwal do publiczności, odwracamy tradycyjną logikę takich imprez. I tym samym zmniejszamy ślad ekologiczny naszego działania. Owszem, w naszym literackim taborze znajdzie się wesoły autobus pełen autorek i autorów, będzie mobilna księgarnia i małe studio telewizyjne, z którego co ranek będziemy nadawać naszą telewizję śniadaniową. Będzie też kilka technicznych aut. Ale niezależnie czy będzie ich wszystkich pięć, czy siedem, to ciągle o kilka rzędów wielkości mniej niż liczba samochodów zjawiających się na stacjonarnej imprezie. A przecież na festiwal w Tychach możecie Państwo przyjść do nas pieszo, przyjechać na rowerach albo komunikacją publiczną z całej aglomeracji. Bardzo Was do tego namawiamy. Festiwalowych parkingów nawet nie planujemy.

W tym roku hasłem spotkań jest oíkos, czyli dom. To pojęcie, o którym na Śląsku zawsze warto rozmawiać. My rozumiemy je jednak tak szeroko, jak to tylko możliwe – to w tym greckim słowie tkwi swoimi korzeniami przedrostek „eko”. To dom właśnie łączy ekonomię, sztukę zarządzania nim, z ekologią – wiedzą o nim. W czasie tegorocznej edycji festiwalu Miedzianka po Drodze spróbujemy się dowiedzieć, co też się z nami stało, że zapomnieliśmy o tak bliskim pokrewieństwie tych dwóch słów? Wierzę, że mieszkanki i mieszkańcy Tychów pomogą nam w tym namyśle.
Do zobaczenia 31 sierpnia!

Filip Springer
Pisarz i fotograf. Autor cykli reporterskich, m.in. Miedzianka. Historia znikania. Regularnie publikuje w tygodnikach „Polityka”, „Przekrój”, „Duży Format” oraz miesięcznikach „Pismo” i „Znak”.

fot. Filip Springer

GALERIA


Share

„Wykosztowanie“ po premierze

Oliwia Dopierala

Recenzja spektaklu „Wykosztowanie“ Grupy Artystycznej Teatr T.C.R., zrealizowanego w ramach Tyskich Inicjatyw Kulturalnych.

On – zgorzkniały, zblazowany, wypalony, zżyty ze sceną bardziej niż ze swoim życiem, a jednocześnie niechętnie, z ociąganiem i mozołem stawiający na niej kolejne kroki. Odgrywa role, będące jedynie powidokami dawnych świetności, zatrzymanymi wpół zamaszystościami niegdysiejszych gestów. Krew w jego żyłach dawno już wystygła, a skoro nie wprawia jej w ruch życiodajna sztuka, skąd wziąć motywację i siłę do działania? Czy warto w ogóle podejmować trud?

Ona – jego zaprzeczenie. Młoda, wrażliwa, otwarta, a jednocześnie niejasna, niejednoznaczna, niosąca tajemnicę, która długo pozostaje dla nas, widzów, a także dla niego, Wielkiego Aktora, niedostępna. Oboje, jakby nie chcieli tu być, a jednak są. Mają próby do Wywiadu z mordercą. W zasadzie przegadują tekst, choć do premiery zaledwie tydzień. Sztuka wzięta na warsztat jest naturalnie nieprzypadkowa, przepleciona z życiem, podobnie jak ich wspomnienia i opowieści. Tytułowe „wykosztowanie” już się zresztą wydarzyło. Przedwczoraj. I chyba nikogo chwilowo nie stać na kolejne.

W kameralnej przestrzeni scenicznej osadzonych jest zaledwie kilka rekwizytów. Sztuka rozgrywa się podczas próby w teatrze, co uzasadnia bałagan, choć wszystko jest tylko z pozoru nieuporządkowane. Stół, krzesło, kilka butelek po winie, pudełko po pierogach, jakaś torba. No i wielki, śnieżnobiały strój misia polarnego. Częściowo kostium, częściowo rekwizyt. Próbę przeniesienia nas w grudniową noc dopełnia duszący, otwierający przepastną przestrzeń nostalgii zapach sztucznych ogni, odpalanych jeden od drugiego. Z rzężącego radia rwącym głosem spikera płynie informacja, choć trudno osądzić, czy to jeszcze fakty, czy już zwyczajna rozrywka. On i Ona ubrani są zwierzęco, choć kontrastowo: On wyraźnie stosowany i ponury, a Ona pstrokata, wielobarwna, radosna, jakby trochę z niego kpiąca, a jednocześnie przebrana przecież w sztukę.

Piotr Kumor i Maja Miriam Ptak tworzą na scenie zderzenie postaci, które z pozoru nie mają szans się dogadać i nawzajem zrozumieć, choć toksycznie ciągnie jedno do drugiego. Problemy komunikacyjne dominują w ich dialogach od pierwszych minut spektaklu. Zwłaszcza On nie pojmuje Jej, nie potrafi znaleźć sensu w subtelnych sugestiach, nie odczytuje aluzji, gubi się w przytaczanych opowieściach. Nie pamięta lub nie chce w pełni pamiętać, co wydarzyło się przedwczoraj. Postać Kumora jest dominująca, zacięta, emocjonalnie zblokowana i niedostępna. Trawi go depresja i poczucie końca. Jedynie błahy, choć pomysłowy eskapizm daje mu ulgę i odrobinę radości. Ucieka do Zakopanego, gdzie przebiera się za białego misia. Tylko nie będąc wreszcie znienawidzonym sobą, może w ogóle być. Dziewczyna wydaje się stłamszona, przytłoczona jego temperamentem. Ma w sobie jednak ciętą ironię i figlarną pewność siebie. Słusznie czujemy, że kryje się za tym coś więcej.

Owo „przedwczoraj” (nawiązujące do wiersza Tuwima w muzycznej interpretacji Jazzombie) i tytułowe „wykosztowanie” otwierają nam całą przed-akcję, która napędza energię sceniczną aktorów i buduje fundament relacji pomiędzy postaciami. W pomysłowo złożonym scenariuszu, przy którym do spółki z Kumorem pracowali Klaudia Miszczyk i Marcin Stachoń, nic nie jest w stu procentach oczywiste, a dramatyczny finał pozostawia widza z wieloma możliwościami interpretacji. Wywiad z mordercą stanowi tutaj tekst w tekście, oparty zresztą luźno na autentycznym zdarzeniu. Jego tonacja jest jednak zupełnie inna: komediowa, a wręcz groteskowa. Wpuszcza to sporo oddechu do sztuki, poruszającej trudny temat i ostatecznie przyprawia widza o niemały ból głowy. Sprawną reżyserię widać w szybkich przejściach pomiędzy komedią i dramatem, w inteligentnie przeprowadzonym punkcie kulminacyjnym, w odwróceniu tradycyjnych schematów narracyjnych, czy wreszcie w subtelnym rozgrywaniu dramatycznych momentów między krzykiem a ciszą. To właśnie ta krzycząca o uwagę cisza na zakończenie prowokuje u widza wewnętrzny spór, niezgodę na niewygodną puentę, a w końcowym rozrachunku: bezsilność. Z tego też powodu o Wykosztowaniu można rozmawiać jeszcze długo po wyjściu z teatru, rymując w głowie główny temat spektaklu z przytoczoną w nim strofą Tuwima: „Bo znów pogański samum wieje/ W pędach, zawrotach, burzach, blaskach! /Pamiętaj: kiedy znów zdziczeję/ Odrzyj mnie z wichrów i ugłaskaj!”.

Mateusz Wiskulski
Scenarzysta, dramaturg, reżyser teatralny i filmowy, od przeszło 10 lat związany z krakowskim teatrem offowym. Obecnie działa w Teatrze Powidok i Teatrze Bakałarz. Prowadzi także dom produkcyjny Red Noses Production House.

Spektakl Wykosztowanie Grupy Artystycznej Teatr T.C.R. został zrealizowany w ramach Tyskich Inicjatyw Kulturalnych.

fot. Agnieszka Sedel-Kożuch

GALERIA


Share

Aktualności powiązane


Wydarzenia towarzyszące



Obchody 104. rocznicy wybuchu I Powstania Śląskiego

Oliwia Dopierala

Zapraszamy do udziału w wydarzeniach upamiętniających 104. rocznicę wybuchu I Powstania Śląskiego.

Tegoroczne obchody rocznicy wybuchu I Powstania Śląskiego odbywać będą się 15 i 17 sierpnia 2023 r. Pamięć powstańców uczczona zostanie w trzech tyskich lokalizacjach: w Paprocanach, Urbanowicach oraz w Czułowie.

Program wydarzeń:
15 sierpnia 2023
TYCHY URBANOWICE
15.00 – złożenie kwiatów przy pomniku poświęconym powstańcom i pomordowanym przez okupanta niemieckiego
TYCHY PAPROCANY
16.15 – złożenie kwiatów przed tablicą upamiętniającą wybuch powstania przy ul. Paprocańskiej 156
17.00 – msza święta w intencji powstańców śląskich w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa
18.00 – Kwiaty dla Polski – koncert pieśni patriotycznych i powstańczych w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w wykonaniu:
Piotr Rachocki – tenor
Bogusław Seweryn – akordeon
Kornelia Stefaniuk – flet

17 sierpnia 2023
TYCHY CZUŁÓW
17.00 – msza święta w kościele pw. Krzyża Świętego w Tychach, po mszy przemarsz do Pomnika Powstańców Śląskich przy ul. Katowickiej i złożenie kwiatów

Impreza towarzysząca:
X Miejski Rajd Rowerowy Śladami Powstańców Śląskich organizowany w dniu 15.08.2023 r. przez Klub Turystyki Kolarskiej GRONIE w Tychach.
Szczegóły: www.gronie.org

Organizatorzy:
Miejskie Centrum Kultury w Tychach, Rada Osiedla Paprocany, Rada Osiedla JUW
Partnerzy:
Wojskowe Centrum Rekrutacji
Klub Turystyki Kolarskiej GRONIE w Tychach
Katowicka Specjalna Strefa Ekonomiczna
Sponsorzy:
Tyskie Linie Trolejbusowe, PKM Tychy, Regionalne Centrum Gospodarki Wodnej S.A., Śródmieście Sp. z o.o., Rejonowe Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji w Tychach S.A.

GALERIA


Share

Nasilone stany myśli autodestrukcyjnych

Oliwia Dopierala

Niemal każdy aktor przynajmniej raz w życiu wpada na pomysł, by stworzyć monodram opowiadający o własnej drodze twórczej. To zjawisko obecne na scenach (małych i dużych) z dość wyraźną regularnością.

Pytanie, dlaczego? Czy dlatego, że aktor niczym bohater filmów akcji pokonuje niezliczone przeszkody, by wreszcie, w blasku reflektorów, dokonać czegoś niesamowitego? Czy może dlatego, że oglądany w blasku chwały na scenie nie jest tym samym człowiekiem, który w kulisach ponosi (czasem trudne i bolesne) konsekwencje tego wysiłku? Czy może pasja ta budzi się często w ludziach o dużej wrażliwości, silnie reagujących na świat już od dziecka, a ich losy zawodowe mówią nam coś o tym, jak wygląda zderzenie marzeń z rzeczywistością? Odpowiedzi na to pytanie jest wiele, stąd też pewnie tradycja tworzenia monodramów opartych na osobistych doświadczeniach aktorów i aktorek. Nie ujmuje to jednak niczego wypowiedzi, jaką twórcy Teatru Od Ruchu zaproponowali w spektaklu Colargol. To nie bajka. Znajdziemy w nim bowiem wiele poruszających obrazów, sugestii, czasem wyłącznie mocno postawionych pytań.
Spektakl, którego fabuła opiera się na przetworzonych wątkach historii, jakie twórcy zebrali bezpośrednio od młodych adeptów sztuki, jest osobistym rozrachunkiem z procesem wchodzenia w świat aktorstwa. Igor jest więc zbiorem opowieści, rodzajem alter ego. Jego wspomnienia z dzieciństwa, dziennik pomocny w rekonstrukcji zdarzeń oraz przywoływane obficie cytaty wypowiedzi kolejnych pedagogów i „opiekunów” artystycznej drogi, tworzą psychologiczne tło opowieści. Dzięki nieustannej translacji treści na język ruchu i tańca (przeplatanie się choreografii, tekstu scenicznego i multimediów, symultaniczne nakładanie się tekstu z ekspresyjną gestykulacją) możemy śledzić relację między ciałem a opowieścią. Taka konstrukcja spektaklu (reżyseria: Monika Szydłowiecka; wykonanie, scenariusz i choreografia: Michał Misza Czorny) pozwala widzom bliżej poznać sugestywne bodźce, które przyczyniły się do kolejnych etapów wchodzenia w przestrzeń teatru. Bliżej poznać bohatera o „aparycji młodszego brata, coś na kształt Misia Colargola”.
To właśnie Miś Colargol, znana bajkowa postać, służy twórcom jako metafora tego, jak osobiste odczucia mieszają się z opiniami innych na temat bohatera (nie do końca „słodkie” obdarzenie go takim przydomkiem), jak powaga teatru zderza się z chałturniczymi realiami rynku pracy i występami w objazdowych teatrach dla dzieci, czy wreszcie, jak pogodna i wyidealizowana postać z animacji ma się do trudów i pułapek zawodu, który grozi zamknięciem w pętli fantazji i wyobrażeń. Stan zawieszenia w przestrzeni i czasie, niekończącej się iluzji, oddają doskonale projekcje Marka Buli oraz muzyka Damiana Przygodzkiego, a także przetwarzane na wiele sposobów motywy z Gwiezdnych wojen. Przywołane z dzieciństwa bohatera kultowe dzieło pozwala w sposób poetycki i metaforyczny opowiedzieć o trudnych do pełnego wyjaśnienia źródłach indywidualnych pragnień, poszukiwania mocy (czy mówiąc językiem sagi – odpowiedniego „stężenia midichlorianów”) czy roli, jaką odegrał w osobistym rozwoju tajemniczy odpowiednik Anakina. Młodzieńcze fascynacje, pierwsze miłości i miłość do sztuki prześwitują jednak tylko delikatnie przez dominujący w całości monodramu nastrój smutku, melancholii, czasem depresji, lub stanu wychodzenia z niej, szczególnie w finałowym pozorowanym dialogu z głosem z offu. W tym znaczeniu tytułowy „Colargol” to faktycznie nie jest bajka.
Wizualizacje naprzemiennie ze scenami odgrywanymi na żywo – przetwarzające obrazy postać misia Colargola, Luke’a Skywalkera, przepastnych przestrzeni galaktyki czy obrazy ciemnego, groźnego lasu – wprowadzają widza w nastrój przygnębienia i zadumy. Chociaż narracja prowadzona jest przez aktora wartko i bezpośrednio do widza – okraszona humorem, dystansem, ironią, momentami groteską – to na pierwszy plan wysuwają się nieustępliwie ważne i trudne tematy, zawodowe i życiowe traumy. Odczytywanie dziennika powoli ustępuje inscenizowaniu własnych przeżyć, próbie ich rekonstrukcji, ale też i zrozumienia. W końcu dla aktora to scena jest najważniejszym dziennikiem. Musztra wojskowa i anegdoty teatralne wyrażające istniejące tradycje opresyjnego kształcenia w szkołach teatralnych, pomieszane z fascynacją tym, co nowe, ekscytujące, zapełniające pustkę i potrzebę „nadania myślom kierunku”. Konglomerat różnych doświadczeń, które trudno scalić. Działanie, które podlega manipulacji – domena aktorska, sedno warsztatu, ale i największa pułapka. A co, gdy działanie przestanie mieć dla nas sens, gdy zniknie „unikalna wrażliwość wykonawcy, będąca podstawą roli”? Co wtedy? Jak okiełznać rozpad siebie na milion kawałków? Pytania o poczucie własnej wartości, dezintegracja psychiki, ciało drżące i zestresowane – w spektaklu to te obrazy przemawiają najsilniej. Do tego próba połączenia heroicznych fantazji z trzeźwymi pytaniami o własną kondycję psychiczną. Wchodzenie i wychodzenie z iluzji do rzeczywistości oddaje przecież w dużej mierze specyfikę zawodu. W tym zadaniu główny wykonawca – Michał Misza Czorny – poradził sobie znakomicie, swobodnie przechodząc przez różne formy ekspresji scenicznej, pokazując wszechstronny warsztat, nie tracąc jednocześnie z horyzontu oddania ambiwalentnych uczuć, określających konstrukcję roli Igora.
Twórcy spektaklu mimochodem przeprowadzają nas przez doświadczenia towarzyszące im na co dzień. Trudem nie jest opanowanie techniki scenicznej, nawet tej najbardziej akrobatycznej. Trudem nie było pokonanie barier w poprawnej wymowie „r”, czy przyzwyczajenie ciała do nieustannego treningu. Co pokazuje spektakl, problematyczne wydaje się znalezienie punktu orientacyjnego – własnego miejsca w galaktyce i nie tylko symbolicznie. Każdy tego typu monodram to ostatecznie opowieść o sile, intensywności przeżywania i przetwarzania siebie. Czy pięć midichlorianów wystarczy, aby przemierzyć galaktykę? A może nie warto porównywać się do Anakina, dysponującego zasobem dwudziestu tysięcy jednostek mocy? Czy to cokolwiek mówi o indywidualnym szczęściu? Czy może wszystko tak, czy inaczej skończy się katastrofą?

Anna Duda
Wykładowczyni akademicka na Akademii Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie (Wydział teatru Tańca w Bytomiu).

fot. Grzegorz Krzysztofik

GALERIA


Share

Morska opowieść o patriarchacie

Oliwia Dopierala

Rozmowa z prof. Pawłem Jędrzejko – autorem libretta spektaklu Captain Who, który będzie zaprezentowany podczas tegorocznego festiwalu Port Pieśni Pracy.

Kim jest kapitan Who?
To jest dobre pytanie. To jest postać, którą myśmy sobie z kompozytorem Wojciechem Stępniem wymyślili jako taką, która się nie zmienia w czasie. Ona sobie podróżuje w czasie, przemieszcza się w nim, ale generalnie ma cały czas takie same cechy. Chodziło nam o taką postać, która jest kwintesencją okrutnej patriarchalnej kultury, która w sobie też jest jakby kształtowana. Kapitan Who musi być taką postacią, która się w czasie nie zmienia i zawsze jest człowiekiem szorstkim, okrutnym wobec podwładnych – obojętnie czy to czwarty wiek przed naszą erą, czy dwudziesty. On w każdym czasie te cechy posiada i to jest w założeniu taka aluzja do trwałości, niezmienności reguł i zasad państwa patriarchalnego.

Jak nazwać gatunek reprezentowany przez Wasz spektakl? Czy to jest opera morska, czy może musical szantowy?
I to jest kolejny nasz wielki problem – jak to nazwać. Cały ten projekt zaczął się od idei cyklu pieśni, które miały z jednej strony „emulować” Henry’ego Purcella, a z drugiej, być zabarwione elementami typowymi dla muzyki folkowej, a dokładnie tego folku morskiego, do którego zaliczają się pieśni kubryku i szanty. Więc na początku powstały pieśni, które potem zaczęły się składać w pewną opowieść o cierpieniu, tęsknocie, pragnieniu. W tawernie, która jest miejscem akcji, pojawiają się zatem trzy postacie: dziecięca, kobieca i tytułowa postać męska, która budzi powszechny strach, ale oczywiście też jest po przejściach – być może żałuje pewnych gestów i decyzji, ale jednak funkcjonuje dalej tak samo. Z kolei postać dziecięca to chłopiec okrętowy, którego los rzuca na pokład statku po to, by mógł przetrwać, ale oczywiście jest tam najsłabszy ze wszystkich i z jednej strony jest bity i gwałcony, a z drugiej,doznaje dziwnych pieszczot, więc jest zupełnie zdysocjowany. No i jest postać Dziwki, która jest czyjąś córką, być może matką i ona funkcjonuje jakby na dwie strony. Z jednej wstydzi się tego, co robi, ale musi to robić. Jest profesjonalna w tym, co robi, ale jednocześnie nie umie wybaczyć ojcu, że doprowadził do sytuacji, w której jest świadomą siebie prostytutką. Mamy też grupę marynarzy, którzy generalnie funkcjonują jak muszki jednodniówki, czyli dzisiaj żyją, bawią się, ile wlezie, a jutro wypłyną w morze i mogą w ogóle nie wrócić, więc wykorzystują każdą chwilę do maksimum, będąc przy tym często brutalnymi. Mamy do czynienia z metaforą, którą można przekładać np. na świat korporacyjny, na system władzy i na inne rzeczy. Każdy z tego uniwersalnego przesłania może wyciągnąć własne wnioski.

Ale pytanie było o gatunek…
No tak, ale utwór ewoluował – od cyklu pieśni do czegoś, co może nie jest do końca operą ani musicalem. Mamy więc problem z nomenklaturą, nie wiemy do końca, jak to nazwać… Jest jednak pewne światełko w tunelu, bo wiele wskazuje na to, że to nie jest jeszcze ostateczna wersja utworu. Wiem, że kompozytor będzie chciał nieco poszerzyć Captaina Who, dodać kilka zwrotów akcji i wydłużyć trwający póki co około czterdziestu minut spektakl, a przy tym nieco go „uoperowić”. Jest więc szansa na to, że stanie się operą szantową z prawdziwego zdarzenia.

Jak doszło do spotkanie profesorów Wojciech Stępnia i Pawła Jędrzejko?
Wojtek jest profesorem na Wydziale Kompozycji Akademii Muzycznej w Katowicach, a przy okazji muzykologiem. Poznaliśmy się przy okazji którejś Śląskiej Jesieni Gitarowej, a później współpracując przy jednej z konferencji, organizowanych przez Uniwersytet Śląski z Akademią Muzyczną. Zaprzyjaźniliśmy się, dużo rozmawialiśmy i tak powstał pomysł stworzenia cyklu pieśni, o których mówiłem, a który rozrósł się z czasem w spektakl Captain Who. Długo namawiałem Wojtka na udział w rejsie morskim, bo przecież jeśli się chce komponować pieśni osadzone w morskim folku, to dobrze byłoby tę muzykę morza usłyszeć. I Wojtek popłynął kiedyś ze mną i usłyszał to, a potem wplótł te specyficzne dźwięki w partyturę.

Najpierw była muzyka, czy Twoje teksty?
Wojtek woli pisać muzykę do gotowych tekstów, więc poprosił mnie o napisanie najpierw dwóch pieśni do tego cyklu, potem zaczęliśmy o tym rozmawiać i zaczęła wyłaniać się z tych rozmów szersza koncepcja, która przerodziła się w finalne libretto, do którego kompozytor stworzył wspaniałą muzykę.

Muzykę dość oszczędną…
Tak, wykorzystujemy w spektaklu tylko dwa instrumenty, czyli violę da gamba, na której gra Krzysztof Firlus i skrzypce jazzowe Mikołaja Kostki plus oczywiście pięciogłosowy chór śpiewający a capella, czyli złożony z profesjonalnych śpiewaków Filharmonii Śląskiej zespół Brasy. Oprócz nich na scenie pojawiają się i śpiewają arie: Karolina Borodziuk (Dziwka), Maciej Bartczak (Captain Who), Artur Plinta (Chłopiec okrętowy) i Juliusz Krzysteczko (Barman).

Libretto napisane jest, jak na anglistę przystało, w języku angielskim…
Były tego dwa powody. Po pierwsze, po angielsku się łatwiej pisze, dlatego, że przy takich podziałach muzycznych, jakie Wojtek lubi stosować, polskie głoski bezdźwięczne i zwartoszczelinowe stanowią wielki kłopot dla śpiewaków a capella. O wiele łatwiej pisze się libretto w języku angielskim czy francuskim, a nawet rosyjskim. Drugim elementem motywującym tę naszą decyzję był potencjalny zasięg utworu. Pisząc w języku polskim, siłą rzeczy ograniczylibyśmy się tylko do publiczności i teatrów polskich, a w momencie gdy jest po angielsku, łatwiej jest to wyprodukować także poza Polską. Ale oczywiście polska publiczność ma zawsze możliwość śledzenia libretta, które przetłumaczone jest choćby na stronie internetowej Wojciecha Stępnia i będzie też dostępne dla widzów przed spektaklem. Zachęcamy, by jednak zapoznać się z librettem przed przyjściem do teatru, żeby potem nic nie zakłóciło już odbioru.

Po listopadowej premierze w chorzowskim Teatrze Rozrywki przychodzi czas na pokazanie Captaina Who w tyskiej Mediatece, 20 sierpnia podczas festiwalu Port Pieśni Pracy.
Jest wiele powodów, dla których chcieliśmy pokazać to w Tychach i to właśnie na tym festiwalu. To bardzo ważny festiwal, zwłaszcza w czasie gdy wiele podobnych imprez padło; PPP rozwija się, jest cały czas na fali. Tychy w ogóle są miastem istotnym muzycznie, a odbiorcy Portu Pieśni Pracy to szczególna grupa – przygotowana intelektualnie na odbiór kultury, wymagająca, a zarazem otwarta na nowe doświadczenia w tej materii. Tychy są też ważne dla autorów, bo – jak wspomniałem – nasza przyjaźń rozpoczęła się od Śląskiej Jesieni Gitarowej.

rozmawiał Wojciech Wieczorek

GALERIA


Share

Aktualności powiązane


Wydarzenia towarzyszące



Koncerty w plenerze

Oliwia Dopierala

W sierpniu kontynuowane będą cykle plenerowych koncertów nad jeziorem w Paprocanach i na pl. Baczyńskiego.

Na klimatyczne „Muzyczne Wieczory nad Jeziorem” (oczywiście Paprocańskim) zapraszamy w piątki 4, 11, 18 i 25 sierpnia. Artyści, którzy w tym miesiącu pojawią się na plenerowej scenie, zatopionej w parkowej zieleni, z pewnością zaserwują publiczności paletę dźwiękowych doznań z wysokiej półki. Na początek wystąpi Phillip Bracken, australijski wokalista o hipnotyzującym głosie, a także kompozytor gitarzysta i autor tekstów. Artysta porusza się muzycznie w obszarze indie folku, ambientu czy soulu i z całą pewnością potrafi budować nastrój. Kolejny piątek nad jeziorem wypełni nam muzycznie Barbara Broda-Malon, znakomita wokalistka, która wystąpi ze swoimi interpretacjami pięknych piosenek znanych z repertuaru Alicji Majewskiej, Ireny Jarockiej, Anny Jantar, Anny German czy Ewa Demarczyk. Tydzień później zaprezentuje się Paweł Wójcik, który wraz z Tomaszem Sarmiakiem tworzy autorskie piosenki w klimacie Piwnicy pod Baranami. A na koniec mocne uderzenie: zespół Leepy, laureat nagrody publiczności w konkursie Dla Tych Zagrają, wykona ostatni sierpniowy koncert w Paprocanach. Będzie z pewnością głośno, ale swoimi ostrymi i niebanalnymi rockowymi utworami chłopaki potrafią skłonić też do refleksji.

Kto natomiast zasiądzie przy plenerowym fortepianie na placu Baczyńskiego? 6 sierpnia będzie to Marcin Wielgat, któremu towarzyszyć będzie Andrzej Zieliński – wokalista, gitarzysta, autor tekstów i kompozytor związany ze śląską sceną bluesową. Drugi sierpniowy koncert na placu Baczyńskiego odbędzie się 27 sierpnia. Wówczas Jakub Mariańczyk i Jan Kanty Mikosz zaprezentują swoje wykonania utworów Fryderyka Chopina, Ignacego Friedmana, Juliusza Zarębskiego i Maurycego Moszkowskiego.

Sylwia Witman

fot. Oliwia Dopierała

GALERIA


Share

Tychy Press Photo – Poza i symbol

Oliwia Dopierala

Za nami 23. edycja konkursu Tychy Press Photo. Do 29 lipca w Miejskiej Galerii Sztuki OBOK trwała wystawa pokonkursowa oraz wystawa fotografii Grzegorza Maciąga – gościa specjalnego.

Tegorocznych laureatów Tychy Press Photo poznaliśmy 27 czerwca. Jury w składzie: Anna Lewańska, Arkadiusz Ławrywianiec, Grzegorz Maciąg oraz Wojciech Łuka przyznało dwie nagrody i dwa wyróżnienia.

Nagrodę za najlepsze zdjęcie otrzymał Łukasz Nenko. Jego fotografia przedstawia modelkę w tradycyjnym śląskim stroju na tle hałdy czy też zwałów pyłu węglowego. Ta praca od razu zwróciła naszą uwagę – mówi Wojciech Łuka, kurator Miejskiej Galerii Sztuki OBOK i juror konkursu. Jest to zdjęcie pozowane, ale jednak ma wielowymiarową symbolikę. Mamy wrażenie, że modelka jeszcze nie zdążyła się ustawić, że dopiero przygotowuje się do wykonania zdjęcia. Tak jest trochę ze współczesnym Śląskiem. Nie wiadomo do końca, czy to już ma tak wyglądać, czy to jeszcze wciąż transformacja.

Za najlepszy cykl zdjęć wykonany w Tychach nagrodę otrzymał Ireneusz Kaźmierczak. Sięgnął on do swojego bogatego archiwum i zestawił fotografie wykonane przed kilkunastu lub kilkudziesięciu laty z dzisiejszymi ujęciami tych samych miejsc. Wyróżnienia otrzymali: Aleksandra Grabowska oraz Michał Janusiński.

Obok nagrodzonych i wyróżnionych zdjęć można było oglądać wystawę fotografii Grzegorza Maciąga. Fotoreportaż Jorcajt został zrealizowany podczas zgromadzenia chasydów (ortodoksyjnych wyznawców judaizmu), jakie corocznie odbywa się w Lelowie w rocznicę śmierci cadyka Dawida Bidermana. Mistrzowskie kadry nie tylko przybliżają widzowi świat przeżyć wspólnotowych i religijnych, ale wręcz przenoszą go w inny czas i inną przestrzeń. Dopiero kilka ostatnich ujęć (na których widać m.in. policyjny radiowóz) uświadamia nam, gdzie i kiedy się znajdujemy. To wszystko dzieje się co roku, niecałe sto kilometrów od Tychów. Świat jest różnorodny, ale w tej różnorodności wszyscy jesteśmy tu i teraz – to wydaje się nam mówić autor zdjęć.

Warto odnotować, że po raz pierwszy wystawa została skomponowana w ten sposób, by nie oddzielać mistrzowskich zdjęć gościa specjalnego od prac uczestników konkursu. Wszystkie zostały wyeksponowane w jednej przestrzeni, bez wyraźnego podziału. Jak zapewnia Wojciech Łuka, w kolejnych latach będzie się starał utrzymać tę formułę.

Sylwia Witman

 

fot. Łukasz Nenko

GALERIA


Share

Aktualności powiązane


Wydarzenia towarzyszące