Ocalić kolędy od zapomnienia

Rozmowa z dr hab. Henrykiem Janem Botorem, prof. Akademii Muzycznej w Krakowie, dyrektorem artystycznym Tyskich Wieczorów Kolędowych.

Kolędy to często proste formy muzyczne, które były tworzone z myślą o zwykłych, niewykształconych muzycznie odbiorcach, żeby mogli je zaśpiewać. Jak muzyk odbiera pieśni o Bożym Narodzeniu? 

Uwielbiam grać kolędy, śpiewać, improwizować. Obcuję z tymi utworami już od dzieciństwa. Mój ojciec przygotowywał w domu stajenkę, ale budował także szopkę w kościele św. Marii Magdaleny w Tychach. I ja, jako małe dziecko, występowałem przed tą stajenką. Miałem gitarę zrobioną przez mojego tatę. Umiałem zagrać chyba dwa akordy, no i śpiewałem publicznie kolędy. Dziś stwierdzam, że kolędy to są utwory wspaniałe do aranżacji. I to nie tylko tych klasycznych, także rozrywkowych, jazzowych. Wreszcie, formy kolędowe od wieków – w renesansie czy baroku – były wykorzystywane do tworzenia mszy. Tak było chociażby we Francji. Tak więc, to nie są tylko i wyłącznie proste formy muzyczne.

Co takiego zatem jest w tych kolędach, że tak lubimy je śpiewać – nawet Ci, którzy przez cały rok nie zaśpiewają nic, gdy przychodzi ten czas, nucą kolędy? Może to kwestia ładunku sentymentalnego, jaki niosą pastorałki i kolędy?

W kolędach pobrzmiewa echo dzieciństwa, domu rodzinnego. Dla wielu ludzi śpiewanie kolęd to tradycja świąteczna. Ważne, żeby mieć jednak świadomość, po co te kolędy powstały, na cześć jakiego wydarzenia, i po co je śpiewamy. To pieśni o Bożym Narodzeniu. Dziś często się o tym zapomina, bo do naszej rzeczywistości wdarły się bałwanki i krasnal w czerwonej czapie, zwany Mikołajem.

Wspomniałeś o rodzinnym zaangażowaniu w święta Bożego Narodzenia. Pochodzisz z artystycznej rodziny, rozumiem więc, że wszyscy w domu muzykowali na cześć narodzonego Jezusa?

Tutaj może zaskoczę, bo w moim domu rodzinnym nie było tradycji wspólnego kolędowania. Rodzice amatorsko uprawiali muzykę – mama w młodości pobierała lekcje fortepianu, tata świetnie śpiewał i grał na skrzypcach. To on zresztą wyczuł moje inklinacje do muzyki.

A jak to wygląda obecnie w Twoim domu? Grasz dużo koncertów, akompaniujesz w trakcie mszy w starotyskim kościele. Czy zatem w okresie Bożego Narodzenia nie masz tego przesytu kolędowego?

Co roku spotykamy się z rodziną żony i przygotowujemy przedstawienie kolędowe – dzieci moich szwagrów grają na instrumentach smyczkowych, ja z synem Michałem [także wykształconym muzykiem – przyp. red.] na fortepianie, reszta rodziny także jest zaangażowana. To jest twórcze kolędowanie, bo co roku powstają też nowe utwory bożonarodzeniowe.

Jaka jest różnica między kolędą a pastorałką?

Pastorałki są treściowo bardziej frywolne, ludyczne, bohaterami są jakieś wydarzenia drugoplanowe, wymienia się imiona poszczególnych pasterzy. Teksty kolęd niosą zaś głębszą treść teologiczną. Bywają bardziej podniosłe w warstwie muzycznej. Kolędy to nasz skarb historyczny, na przykład Anioł pasterzom mówił, bardzo „dostojna kolęda”, datuje się na XVI wiek. W klasztorach – chociażby Klarysek w Starym Sączu – wciąż odnajdujemy zapisy nutowe kolęd średniowiecznych.

Często Ci się zdarza odkryć jakąś kolędę albo „odkurzyć” zupełnie już zapomnianą?

Kilka lat temu zaaranżowałem taką mało znaną kolędę O, Józefie! Czego chcecie?. Śpiewał mi ją dziadek, gdy byłem małym chłopcem. W jego czasach, w kościołach, był porządek siadania w ławkach. Podział polegał na tym, że po lewej stronie siadali mężczyźni, po prawej kobiety. Kobiety zaczynały pieśń, śpiewając: „O, Józefie”, na co panowie odpowiadali basem: „Czego chcecie?”. To musiało być wspaniałe doświadczenie, takiego naprzemiennego śpiewu. Dziś nie do powtórzenia. Postanowiłem zrobić aranżację a capella tego utworu i ocalić go od zapomnienia. Pospieszcie, pastuszki to z kolei pastorałka, która również była kompletnie zapomniana. Pamiętam, że śpiewał ją Paweł Strzempa, nieżyjący już tyski organista. Przygotowałem aranżację tej pastorałki na orkiestrę i na chór.

Przed nami kolejne Tyskie Wieczory Kolędowe, impreza o długiej, bo trzydziestotrzyletniej tradycji. Od kilku lat jesteś dyrektorem artystycznym Wieczorów. Pamiętasz początki tej imprezy?

Pomysłodawcą Tyskich Wieczorów Kolędowych był nieżyjący już Janusz Muszyński. Choć sprawuję pieczę artystyczną nad Wieczorami od kilku lat, to od początku byłem zaangażowany w to wydarzenie. Forma wymyślona przez pana Muszyńskiego w zasadzie się nie zmieniła, łącznie z koncertem finałowym. W jego czasach przeważały występy chóralne, od kilku edycji dokonaliśmy małej modyfikacji, wprowadzając także znanych artystów rozrywkowych czy jazzowych. Jednak nawet gdy przyjeżdża do nas gwiazda pop, to razem z Miejskim Centrum Kultury – organizatorem festiwalu – kładziemy nacisk, by zaśpiewała ona kolędy i pastorałki. Często zaskakują nas aranżacje i pomysłowość opracowań. Czasami tylko „przymykamy oko”, jeśli artysta chce zaśpiewać jakiś jeden czy dwa swoje przeboje – tak było w przypadku zespołu Skaldowie, ale zostało to świetnie przyjęte przez kolędową publiczność.

Jakim kluczem się kierujecie, zapraszając znanych wykonawców i kto wystąpi w tym roku?

Ja mam swoje propozycje, swoje dorzuca dyrektor MCK Małgorzata Król. Robimy „burzę mózgów”. Staram się to zrównoważyć, aby ta warstwa klasycznej muzyki była proporcjonalna do propozycji jazzowej, rozrywkowej. Tak więc, w tej edycji, w jednym z koncertów wystąpi ubiegłoroczny zwycięzca Chór Mieszany „Risonanza Continua” z Zabrza. Zgodnie z tradycją wystąpi też zespół góralski, ale zaczniemy od gwiazdy – w kościele bł. Karoliny wystąpi Stanisław Soyka. W kolejnych dniach posłuchamy kolęd i pastorałek w wykonaniu Józefa Skrzeka, członka legendarnej grupy SBB, który wystąpi z córką Elżbietą, czy kolęd po śląsku, w wykonaniu zespołu Chwila Nieuwagi.

Opowiedz o Waszej współpracy z Józefem Skrzekiem. Jak to się zaczęło?

Miałem w szkole kolegę, który był fanem SBB. Tak mnie zaraził tą muzyką, że kupiłem sobie potem longplay Józefa Skrzeka Ojciec chrzestny Dominika. Zafascynowało mnie brzmienie tej płyty, jej wielobarwność, świeżość. Potem, na przełomie lat 80. i 90., kiedy byłem organistą w kościele św. Krzysztofa, miałem okazję usłyszeć go na żywo. To był poruszający koncert. A kiedy w 2003 roku występował w Tychach na koncercie poświęconych ofiarom lawiny, zaprosił mnie do współpracy. Kiedy wiele lat później zainaugurowaliśmy w Tychach Koncerty Magdaleńskie, pomyślałem, że warto byłoby odnowić naszą „muzyczną znajomość”.

Pamiętam, że zdradziłeś mi, że chciałbyś wystąpić z Józefem Skrzekiem i wspólnie improwizować – Ty na organach, On – na syntezatorach… I tak się złożyło, że Skrzek prowadził wtedy w Radiu eM swoją autorską audycję i powiedziałem mu o Twoich planach…

Bardzo się ucieszyłem, że tak entuzjastycznie podszedł do mojego pomysłu. Koncert był dla mnie wielkim przeżyciem. Nie umawialiśmy się, co zagramy. On zaczął na instrumentach klawiszowych, ja dołączyłem na organach magdaleńskich i tak nas niosła ta muzyka…

To było wręcz przeżycie metafizyczne, przy nadkomplecie publiczności! Czy w czasie Tyskich Wieczorów Kolędowych też możemy się spodziewać takiej uczty muzycznej?

Zapraszamy. Tym bardziej, że od tamtego koncertu, takich wspólnych występów było już wiele, nagraliśmy wspólnie płyty, zaprzyjaźniliśmy się także rodzinnie. Oczywiście posłuchamy Józefa w jego programie kolędowym, a potem wspólnie będziemy improwizować na świąteczne tematy – ale ten punkt programu, nawet dla nas jest dziś jeszcze niewiadomą, poniesie nas muzyka, atmosfera chwili.

Tradycją jest, że koncert finałowy Tyskich Wieczorów Kolędowych odbywa się w „Matce Tyskich Kościołów”, czyli u św. Marii Magdaleny. Tu już tylko klasyka kolędowa i chóralna. Jak będzie wyglądał ten koncert 20 stycznia 2024 roku?

Oprócz nagrodzonych chórów wystąpią artyści z Opery Krakowskiej: Agnieszka Kuk (sopran) i Tomasz Kuk (tenor) oraz tyszanka, Wioletta Koniecko. Oczywiście nie może zabraknąć AUKSO – Orkiestry Kameralnej Miasta Tychy, Chóru Akademickiego Politechniki Gliwickiej, na fortepianie będzie grał Michał Botor, ja będę dyrygował. Na finał pojawi się kolęda Bóg się rodzi wykonana przez wszystkich artystów. To też jest tradycja.

To chyba niełatwa sztuka dyrygować takim tłumem artystów?

Najważniejsze, żeby wszyscy brzmieli dobrze i całość się nie rozsypała. A warto dodać, że do tego wykonania jest zaproszona także publiczność! Dyrygent w takim momencie musi być swego rodzaju przewodnikiem, musi wyraźnie taktować, żeby zabrzmiało idealnie równo.

Który koncert w ramach Tyskich Wieczorów Kolędowych zapadł Ci szczególnie w pamięć? Tyszanie często wracają do kolędowania ze Zbigniewem Wodeckim, Alicją Majewską i Włodzimierzem Korczem.

To było piękne wydarzenie, przy nadkomplecie publiczności. Świetny był też koncert Doroty Miśkiewicz z Włodzimierzem Nahornym czy Skaldów. W historii Tyskich Wieczorów Kolędowych zapisał się szczególnie – było to jeszcze za czasów Janusza Muszyńskiego – występ legendarnego polskiego barytona Andrzeja Hiolskiego czy znanego śpiewaka operowego Bogdana Paprockiego. A spoza muzycznych gwiazd, to przecież przez lata z Tyskimi Wieczorami był związany nieżyjący już aktor August Kowalczyk, wykonujący w czasie koncertu finałowego recytacje. Kiedyś po jednym z finałów zjedliśmy wspólnie kolację i opowiedział mi historię swojego życia. Aktor był jednym z więźniów KL Auschwitz, który podjął próbę ucieczki z obozu. W czasie ucieczki zawędrował w nasze strony. Przez kilka tygodni ukrywał się u jednej z rodzin w Bojszowach, następnie trafił do kościoła Marii Magdaleny w Tychach, gdzie przystąpił do spowiedzi. Może dlatego chciał do Tychów wracać?

To które kolędy lubisz najbardziej?

Te, które lubili moi rodzice – austriacką Cichą noc, Lulajże, Jezuniu, piękna jest kolęda O, Gwiazdo Betlejemska. Jestem pewien, że wielokrotnie je usłyszymy od 14 do 20 stycznia w czasie XXXIII Tyskich Wieczorów Kolędowych.

rozmawiał Marek Piechniczek, Radio eM

GALERIA


Share