Być w pieśni. Rozmowa z Iwoną Loranc
W Teatrze Małym w Tychach gościła na scenie w ramach dwóch edycji Tyskiego Festiwalu Słowa LOGOS FEST oraz w wyprodukowanym w 2022 roku przedstawieniu Dzieci z Bullerbyn.
Z Iwoną spotykam się w jej mieszkaniu, w Bielsku-Białej. Nie na scenie, narzucającej słowom odświętność, majestat i kreację. Spotykam się w przestrzeni codziennej, prozaicznej. Jako że jesteśmy w przedświęciu jubileuszowej edycji LOGOS FEST Tyskiego Festiwalu Słowa, chciałabym porozmawiać o słowach, ich naturze, roli i o tym, jak wybrzmiewają z melodią. W niescenicznym anturażu.
Iwono, niebawem odbędzie się dziesiąta, jubileuszowa edycja LOGOS FEST tyskiego Festiwalu Słowa. Jako wokalistka miałaś okazję współtworzyć parę edycji poświęconych twórczości Janusza Kofty i Jacka Kaczmarskiego. Czym dla Ciebie jest słowo?
Komunikacją. Czasami ze sobą samą, kiedy zdarza mi się mówić do siebie, ale Tobie pewnie chodzi o słowo w piosence. Słowo to podstawa, to jest punkt wyjścia w zderzeniu z melodią i kiedy ta melodia niesie słowo, w taki właściwy sposób, z intencją, kiedy to ma ono kolor, natężenie, a melodia jeszcze z nim współgra, wtedy dzieją się cuda. Dla mnie to są takie perełki, jest parę takich utworów, które ewidentnie pokazują, że słowa połączone z odpowiednimi dźwiękami dają poczucie ogromnego sukcesu wewnętrznego.
Jakie to perełki?
Pierwsza, która przychodzi mi do głowy, to Szukałem cię wśród jabłek, potem W Weronie, Ocalić od zapomnienia. Tę ostatnią mam zaszczyt śpiewać trochę inaczej niż Marek Grechuta, ale osadziłam w sobie dźwięki ze słowami i buduję, dzięki temu, jakąś historię. Słowo to też spotkanie. Ze sobą i innymi.
Jesteś też aktorką. Wykorzystujesz na scenie słowa bez muzycznego kostiumu, więc masz porównanie, jak działa słowo z muzyką, a jak bez. Jakie słowo wolisz? Z muzyką czy właśnie bez?
Zdecydowanie z muzyką. Zauważyłam, że moje wypowiedzi zahaczają o chęć dopalenia melodii. Jest mi łatwiej śpiewać, niż mówić czy interpretować na sucho. Kiedy mówię, szukam sposobu wyrażenia siebie głosem, czasami może to brzmieć sztucznie. Melodia natomiast daje mi więcej możliwości, muzyka wzmacnia słowo, podnosi je, ale też nadaje ciężkości.
A jak ma się słowo w Twojej codzienności? Wiedzie prym, czy może ustępuje miejsca czynom?
Raczej ustępuje czynom. Kiedy chcę coś podkreślić, to słowa się przydają, ale im mniej słów, tym lepiej.
Słowa opisują, recenzują rzeczywistość, czy ją kreują?
I to, i to. Kiedy recenzuję rzeczywistość, też ją w pewnym sensie kreuję. Dodaję im jakiejś wartości lub odejmuję, jednak im mniej słów, tym większa szansa na pozostanie samemu ze sobą. Wtedy też ma się pole do popisu w kreacji rzeczywistości.
Czyli słowo jest dla Ciebie ważniejsze w piosence, niż w życiu?
Od dziecka tak mam. Chciałam tworzyć swój świat przez sztukę, malarstwo, taniec, śpiew. Więc jeśli słowo, to w śpiewie. Zawsze mi się wydawało, że to ma siłę, to ma sens, i wtedy właśnie jest piękne. Język dorosłych nie wydawał mi się piękny i dobry. Chęć śpiewania wynikała u mnie z potrzeby oswojenia słów, upiększenia ich. Kiedy śpiewam jakiś tekst, poetycki, ale też i życiowy, to czuję, że mogę powiedzieć coś o sobie. Na przykład wykrzyczeć. Ostatnio czuję chęć krzyku, z siebie. Po dwudziestu paru latach śpiewania ten głos się we mnie osadził. Badałam teren, jak się mogę wypowiedzieć, obserwowałam, jak mnie słuchają ludzie, przyglądałam się temu procesowi. Przestałam się przejmować tym, co myślą i wrzeszczę czasami.
Z potrzeby uwolnienia tego wewnętrznego krzyku?
Tak, realizuję teraz jeden projekt. Nazywa się Klub 27. Śpiewamy w nim po angielsku, ja na przykład piosenki Jima Morrisona, z orkiestrą. I ja się tam wydzieram, piszczę i krzyczę. To naturalnie ze mnie wypływa. Kiedy obejrzałam rejestracje tych koncertów, trochę się zdziwiłam, ale to jest prawda o mnie, w tym momencie, na scenie. Staram się opowiadać o sobie prawdziwie.
Wspomniałaś, że śpiewasz po angielsku. Jak Ci się wyraża emocje w obcym języku? Czy wolisz w ojczystym?
Nie chcę śpiewać po angielsku, ale z uwagi na ten projekt, podjęłam wyzwanie. Kreuję te opowieści ze sceny inaczej, dlatego też może bardziej te słowa dopalam. Kiedy śpiewam po polsku, jestem spokojniejsza.
Jesteś laureatką nagrody Grand Prix na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej w 2002 roku. Jak oceniasz kondycję piosenki aktorskiej, poezji śpiewanej na przykład w kontekście produkcji komercyjnych, nastawionych na marketingowy sukces?
Trafiłam akurat na taki moment, że ta moja muzyczna kreacja została zauważona i doceniona. Ale są tysiące innych osób, które czują inaczej, które też coś chcą o swojej prawdzie opowiedzieć. Mam ogromny szacunek do twórców, niezależnie od tego, w jaki sposób wypowiadają się na scenie. Staram się nie oceniać, więc też i diagnozy tej kondycji nie postawię. Na to, jak się dziś podchodzi do muzyki, ma wpływ wiele czynników. Znaki czasu, ogólna dostępność twórczości na różnych platformach streamingowych. Wydaje mi się, że każdy twórca szuka jakiegoś kawałka nieba dla siebie, przestrzeni, w której może pokazać swój ból. Kiedy dostałam tę nagrodę, to miałam szczęście, ponieważ nie było aż tak dużej konkurencji. Mnie też specjalnie na „wielkiej” karierze nie zależało. We wszystkich konkurach, w których brałam udział, chciałam powiedzieć: „Jestem tu. Czy mogę zaśpiewać?”, „Czy ja mogę być na tej scenie trochę dłużej?”. Chciałam się sprawdzić. Od dziecka czułam, że moja wypowiedź na scenie nastąpi w wieku dojrzałym. Miałam trzydzieści lat, kiedy pierwszy raz miałam okazję to zrobić przed dużą publicznością. Wiedziałam, że chcę opowiadać dojrzale. I to mi się udało. Zostałam zauważona natychmiast. To było ogromnie przytłaczające, bo ja przecież nie uczyłam się śpiewać. Kiedy wchodzisz na scenę bez przygotowania, szkoły, warsztatów, to jak pokazać, że się nie boisz? To jest praca ze sobą, z lękami.
Wróćmy na chwilę do Twojego poczucia dojrzałości i tego, że wiedziałaś, że zaczniesz opowiadać o sobie jako dojrzała osobowość.
Tak. Ja już wtedy byłam matką, miałam pięcioletnią córkę, więc wiele doświadczeń utorowało mi drogę, ale od dziecka czułam się taką starą maleńką, która wie więcej niż rówieśnicy. Pamiętam takie sytuacje, podczas zabaw na podwórku, że wszystkim organizowałam zabawę, wiedziałam, co dla nich będzie dobre. Teraz już taka nie jestem. Ale zawsze chodziło mi o szukanie głębi, czegoś, co jest poza słowem. Dlatego w życiu, poza sceną im mniej słów, tym lepiej, a więcej jakiegoś przepływu powietrza, komunikacji bez słów, porozumienia w lot. To lubię w relacjach z ludźmi. Na scenie natomiast chcę śpiewać tak, aby przytulając słowa, wzmacniać je.
W Teatrze Małym w Tychach zrealizowałaś kilka projektów. W ramach Festiwalu Słowa trzy koncerty, ale też projekt stricte teatralny – Dzieci z Bullerbyn, w którym grasz i oczywiście śpiewasz. Z którym z nich czujesz się najbardziej związana?
Oczywiście Dzieci z Bullerbyn, bo ten projekt dalej trwa. Wcześniejsze to były koncerty Kofty, Kaczmarskiego, jakieś krótkie formy, ale to były piękne koncerty, cudownie wyreżyserowane. Taki wagabunda jak ja, który nie zagrzeje miejsca w żadnej instytucji zbyt długo, znalazł miejsce w tyskim teatrze. Uwielbiam Wasze do mnie zaufanie, tę serdeczność, przychylność dla mojej wypowiedzi artystycznej. W Teatrze Małym są doskonałe warunki sceniczne i przestrzeń do poszukiwań form wyrazu. Może dlatego najbardziej czuję się związana z Dziećmi z Bullerbyn – dają mi możliwości rozwoju. Oswajam się z dziecięcą publicznością i z kolegami z pracy, bo tak nazywam dzieci, aktorów towarzyszących mi na scenie. Do każdego grania spektaklu podchodzimy poważnie i profesjonalnie. Choć jest we mnie dużo tremy, bo na scenie wolę jednak śpiewać. Czuję się skrępowana wypowiedzią bez melodii, w dialogach, ale to demaskowanie się, bez muzyki, mnie rozwija, bo uczę się nowych form wyrazu. Natomiast słowo w melodii mnie uskrzydla, podnosi. Śpiewanie utworów w języku, który rozumiem i czuję, to jest dla mnie jak drugie życie.
Wróćmy do piosenki poetyckiej, ona jest przecież główną bohaterką Tyskiego Festiwalu Słowa. Zbliżamy się do X edycji. Jak dotąd ze sceny wybrzmiewały słowa Osieckiej, Przybory, Kofty, Grechuty, Młynarskiego, Kaczmarskiego czy Stachury. Czy słowa poetów piosenki mogą być dla widza formą terapii? Czy mogą stanowić jakąś pomoc w radzeniu sobie z codziennością?
Oczywiście. Ja zanim weszłam na scenę, to się poetami piosenki posiłkowałam. Słuchałam Elżbiety Adamiak, Marka Grechuty, Ewy Demarczyk. Pamiętam taką płytę, Msza wędrującego Stachury, z recytacjami Anny Chodakowskiej – takie głębie do mnie przemawiały. Odnosiłam je do swojego życia. Budowało mnie wrażenie, że są też inni, którzy myślą i czują podobnie, w pieśni i życiu. Ta wiedza o życiu, emocjach, przekazana słowami i melodią była lżejsza, rozkołysana, przyjazna. Dzięki czemu mogłam tę wiedzę zrozumieć. I tak samo jest ze mną na scenie. Słowa i dźwięki uruchamiają we mnie jakiś stan, za pośrednictwem którego komunikuję emocje ludziom i oni je też przeżywają, więc i też treści, które te słowa niosą. Publiczność się wtedy unosi, wydaje mi się, że daje im to coś dobrego. Nikt z nas nie dostał scenariusza na życie, więc dzielenie się doświadczeniami mądrych ludzi, w pięknej, inspirującej do refleksji formie, jest aktem solidarnym, wspólnotowym. Mam wiele szczęścia, że wykonuję taki zawód, który daje mi możliwość bycia w tej poetyckiej formie komunikacji z widzem.
Jakie słowo najbardziej opisuje Twoją postawę wobec świata?
Wdzięczność. To mnie wewnętrznie niesie i daje mi siłę. Spotykanie ludzi na własnej drodze, serdeczność relacji. Ta wdzięczność nie jest dana z góry. To praca z postawą. Kiedy masz taką wdzięczną postawę, to niewiele złych rzeczy może cię w życiu spotkać. Bo każde doświadczenie czegoś uczy, ale wdzięczność otwiera i zmiękcza serca. I ja tę wdzięczność wyśpiewuję w poezji. Daję ją ludziom. W codzienności, często wymagającej i wrogiej, piosenka staje się przystanią, w której możesz na chwilę odpocząć, zobaczyć krajobraz, tej pieśni, tych słów, coś poczuć, spotkać ludzi, dać im trochę radości z siebie. Jestem wdzięczna za to, co mam. Akceptuję swoje życie i to, jak ono płynie.
Co chciałabyś, jako artystka, a więc osoba z darem przekazywania emocji, powiedzieć publiczności Festiwalu LOGOS FEST?
Byłam kiedyś na warsztatach u Olgi Szwajgier, światowej sławy wokalistki, sopranistki. To piękna, dojrzała osoba, która mówiła, żebyśmy śpiewali pieśni do dziecka w sobie. Wybierzmy sobie pieśń, którą chcielibyśmy zaśpiewać sobie jako dziecku. W ogóle, śpiewajmy w domach, przy stole. Śpiewajmy piękne słowa. Bądźmy pieśniami!
Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała Dominika Porwit
Iwona Loranc zaśpiewa podczas koncertu Wylęknieni bluźniercy w reżyserii Pawła Drzewieckiego, który odbędzie się 28 maja o godz. 18.00 w Sali Koncertowej Mediateki w Tychach, będzie to finał X LOGOS FEST Tyskiego Festiwalu Słowa edycja Tuwim.