Kiedyś to były święta
Sylwia Witman: Wystąpi Pan na Tyskim Jarmarku Bożonarodzeniowym wspólnie z dziećmi i młodzieżą z Tychów. Jak doszło do tej współpracy?
Czesław Mozil: To projekt „Grajkowie przyszłości”, który wymyśliłem już kilka lat temu. To był mój mały bunt wobec wszechobecnych koncertów świątecznych w naszym kraju. Chciałem, żeby te świąteczne piosenki były też troszeczkę edukacyjne. W Polsce temat „święta” jest przedstawiamy tylko pięknie, miło i przyjemnie, a przecież nie zawsze tak jest. Nie wszyscy mają piękne święta. To, że u nas w rodzinie jest dobrze i ciepło, nie znaczy, że u sąsiada też tak jest. Wychowałem się w Danii, gdzie z dziećmi porusza się także te trudniejsze tematy, więc to była moja pierwsza inspiracja.
Druga też była duńska. W Danii bardzo popularne są tzw. kalendarze adwentowe. Gdy nadchodzi pierwszy grudnia, w telewizji ruszają dwudziestoczteroodcinkowe seriale czy to wieczorynka dla dzieci, czy serial komediowy, czy inny program. Wszystkie kończą się 24 grudnia. To się zrobiło tak modne i kultowe, że coraz więcej artystów robi takie „kalendarze”, projekty złożone z dwudziestu czterech części. Więc ja też chciałem zrobić taki muzyczny kalendarz adwentowy. Nawiązałem współpracę ze szkołami i zespołami w różnych miastach. Chyba w każdym, nawet najmniejszym miasteczku jest jakaś grupa dzieciaków, które zajmują się muzyką, grają i śpiewają. I mają nauczyciela, który zaraża ich pasją (nawiasem mówiąc, mam dla tych nauczycieli ogromny podziw i szacunek, robią niesamowitą robotę). Ten kontakt z młodzieżą okazał się cudowny. Nagraliśmy płytę Kiedyś to były święta, z dwudziestoma czterema utworami. Zagrało na niej ponad czterysta pięćdziesiąt dzieci z dziewiętnastu różnych miast. Dostaliśmy Fryderyka za najlepszą płytę młodzieżową, ale na początku nikt tej płyty nie chciał wydać, bo to był zbyt kosztowny projekt. W końcu sam ją wydałem i spłacałem potem kolegów z branży przez dwa lata (śmiech). Nie był to żaden biznes, ale miałem z tej pracy ogromną frajdę. W Tychach zagramy właśnie repertuar z tej płyty. Przyjadę ze swoimi muzykami, a towarzyszył nam będzie tyski chór dziecięcy i młodzieżowy, prowadzony przez Rafała Białasa. Nie będziemy śpiewać tradycyjnych kolęd, ale liczę na to, że kogoś zainspirujemy.
Ta idea, że dzieci grają dla dzieci, jest mi bardzo bliska. Ja sam postanowiłem zostać muzykiem, gdy zobaczyłem na koncercie szkolnym występ kolegi, który grał na akordeonie. Powiedziałem wtedy do mamy, że ja też chce grać na tym instrumencie. Więc to jest wielka siła, młodzież może inspirować młodzież. Nie trzeba od razu być wielkim, profesjonalnym muzykiem, chodzi o to, by czerpać z muzyki radość i uczyć się wrażliwości, to się zawsze w życiu przyda. Chciałem w taki sposób podejść do koncertów świątecznych. Spuścić trochę ten „balon”.
To też jest chyba podejście trochę inspirowane Europą Zachodnią. Na jarmarkach np. w Niemczech często widzi się dziecięce zespoły zamiast wielkiej sceny i supergwiazd.
Dokładnie tak. Chciałbym trochę zmienić to podejście. Tu najważniejszymi gwiazdami będą ci młodzi ludzie, którzy z nami zaśpiewają. Oni często nawet nie kojarzą, kto to jest ten pan Czesław. Jeżeli w ogóle mnie znają, to jako bałwanka Olafa z Krainy lodu czy Lenia z Akademii Pana Kleksa. Ja tu nie jestem żadną gwiazdą, gramy sobie razem i mamy z tego frajdę.
Koncertowanie z projektem „Grajkowie przyszłości” to dla mnie nowość i pewna zmiana. Nagraliśmy już dwie płyty, ale koncertów nie mieliśmy dotąd za dużo. Dopiero w tym roku postanowiliśmy ten projekt bardziej promować i proponować go miastom. Cieszę się, że i miasto Tychy zechciało się w to zaangażować, bo mam do Tychów wielki sentyment.
Miło to usłyszeć. Za co pan lubi Tychy?
Przede wszystkim przez ludzi. Mam tu świetne kontakty. Już od dłuższego czasu mam przyjemność grać z dziewczynami z Sonos Kwartet: Martą Huget-Skibą, Anną Grzybałą, Joanną Urbańską-Miksztą i Małgorzatą Hlawsą. Właśnie zaczynamy wspólną trasę z projektem „Herbert kameralnie”. To program opracowany do poezji Zbigniewa Herberta, a autorem aranżacji jest Miłosz Wośko.
Nagraliście do tego projektu dwa teledyski w tyskim Browarze Obywatelskim.
Tak, to była taka inicjatywa dziewczyn z Sonos Kwartet, głównie Marty Huget-Skiby (projekt otrzymał dofinansowanie w ramach Tyskiego Banku Kultury w 2024 r. – red.). Znaliśmy się wcześniej, bo dziewczyny grają w Orkiestrze AUKSO i nasze drogi często się przecinały. Po tych teledyskach stwierdziliśmy, że fajnie byłoby ten program zaprezentować publiczności. Tak więc projekt żyje, właśnie zaczynamy z nim koncertować i to jest wspaniałe.
Kształcił się Pan muzycznie w Danii i to tam pojawiła się ta miłość do akordeonu. Czy jest to tam popularny instrument? W Polsce ostatnio zyskał na popularności, ale były czasy, że był kojarzony bardziej z przygrywaniem na urodzinach niż z salami koncertowymi.
Myślę, że w Danii czy Niemczech jest pod tym względem podobnie. Gdy zacząłem występować z akordeonem w 2008 roku, to czasem po koncertach przychodzili do mnie akordeoniści, nauczyciele muzyki i dziękowali mi. Mówili: „pan nawet nie wie, ile to dla mnie znaczyło”. Być może przyczyniłem się do tego, że zrobił się ruch i zainteresowanie wokół akordeonu, chociaż w Polsce jest mnóstwo wspaniałych ambasadorów tego instrumentu.
Jeden z nich, Marcin Wyrostek, także zagra na tyskim jarmarku.
Tak, to na pewno świetny przykład. Mam nadzieję, że i ja do tych ambasadorów należę. Ale też uważam, że akordeon ma swoje miejsce w muzyce i nie wszędzie pasuje. Strach myśleć, co by było, gdyby Beatlesi grali na akordeonach. Oni na szczęście grali na gitarach, ale ja się w akordeonie zakochałem i wiele mu zawdzięczam. Dzięki niemu poszedłem na studia. Bo nie wiem, czy bym się nadawał na takie zwykłe studia, inne niż muzyczne.
Dobrze, no to teraz z innej beczki. Jak Pan spędza święta? W trasie czy w zaciszu domowym?
W zaciszu domowym, bez dwóch zdań. Nie zawsze tak jest. Moja rodzina mieszka w Danii, rodzina żony też jest rozproszona i jeżeli chcemy wspólnie świętować, to trzeba wybrać jakieś miejsce. I często było tak, że wspólnie gdzieś wyjeżdżaliśmy, na przykład w ciepłe kraje (o tym jest piosenka Ucieczka do Egiptu z płyty Kiedyś to były święta). Ale ten rok był bardzo intensywny i naprawdę mało bywałem w domu, więc te święta spędzamy z żoną w naszym domu, na warszawskiej Pradze. Będziemy tylko my i nasze dwa koty. Chcemy odpocząć, wspólnie pogotować. Potrawy na pewno będziemy jeść tradycyjne, polskie.
Czyli będzie świąteczna przerwa od pracy?
Tak, ona jest nam bardzo potrzebna i bardzo się na to cieszę. W moim przypadku ta przerwa będzie trwała chyba aż do 5 stycznia. Potem już wracam do pracy.
Jak świętujecie, do jakich tradycji i zwyczajów jesteście przywiązani?
Z żoną mamy pewną tradycję – nie dajemy sobie prezentów na święta. I bardzo to polecam. Oczywiście wiem, że to tak łatwo powiedzieć. Są przecież oczekiwania rodziny, też byłem dzieckiem i pamiętam, że w święta najważniejsze były prezenty. Ale teraz mam czasem wrażenie, że to jest jakaś rywalizacja, kto będzie miał najbardziej wypchane torby w galerii handlowej. Nie wyobrażam sobie takiego biegania za prezentami.
Pamiętam z dzieciństwa, że moi rodzice zawsze na święta byli bardzo zestresowani (o tym nagraliśmy piosenkę Łańcuchy jak kluchy). I dlatego teraz z żoną staramy się przełożyć akcenty. Może będziemy mieć choinkę, może nie (mamy przecież koty). Może będzie jakiś prezent, może nie. Nie przejmujemy się tak bardzo, ale za to bardzo cieszymy się na święta. Bo to będzie czas, gdy telefon firmowy nie będzie dzwonił. Będziemy mogli po prostu być razem i się cieszyć.
A więc zachować umiar, nie dać ogarnąć szaleństwu i być razem – rozumiem, że to będą Pańskie życzenia na święta dla czytelników.
Tak. Dokładnie tak. Żeby słuchać się nawzajem i zatrzymać się chociaż na chwilę. Choć nie jest łatwo, wiem.
Z Czesławem Mozilem rozmawiała Sylwia Witman
Fot. Magdalena Borucka
Pełen program Tyskiego Jarmarku Bożonarodzeniowego, podczas którego wystąpi Czesław Mozil z projektem „Grajkowie przyszłości” znajduje się tutaj.

