Monodram bez kompromisów

20 marca na scenie Teatru Małego w Tychach, w ramach XVII Tyskiego Festiwalu Monodramu MoTyF, Maria Seweryn zaprezentuje monodram Na pierwszy rzut oka – poruszającą opowieść autorstwa Suzie Miller o przemocy, systemie prawnym i wewnętrznej przemianie.

Spektakl w reżyserii Adama Sajnuka to historia Tessy, ambitnej i bezkompromisowej adwokatki, która zawodowo zajmuje się obroną sprawców gwałtów. Jej świat nagle się zmienia, gdy sama staje się ofiarą przemocy i musi zmierzyć się z systemem, który do tej pory doskonale znała – ale teraz poznaje go z zupełnie innej perspektywy. W rozmowie aktorka opowiada o poszukiwaniu idealnego tekstu, wyzwaniach emocjonalnych i fizycznych związanych z pracą nad spektaklem oraz o tym, dlaczego wierzy w siłę teatru jako przestrzeni do rozmowy o sprawach najtrudniejszych.

W twoich wcześniejszych wypowiedziach wspominałaś, że długo szukałaś odpowiedniego tekstu. Dlaczego właśnie ten? Jakie były twoje pierwsze odczucia gdy go przeczytałaś? Co cię w nim poruszyło, zainteresowało?
Dużo czytam sztuk po angielsku, zanim zostaną przetłumaczone, więc przez lata pracy udało mi się znaleźć kilka pereł, takich jak Konstelacje czy Głowa w piasek, który reżyserowałam. Na pierwszy rzut oka to jedna z nich. Namawiano mnie do monodramu od lat, ale czułam, że jeśli mam stanąć sama na scenie i przekonać widza do spędzenia ze mną dwóch godzin, muszę mieć tekst, którego będę stuprocentowo pewna… Sam fakt zrobienia monodramu nie był dla mnie wystarczający. Wiedziałam, że muszę mieć tekst, który po prostu czuję. Że moje ciało, serce, umysł koniecznie chcą to wypowiedzieć. Przeczytałam dziesiątki monodramów i cały czas coś wydawało mi się niewystarczające, cały czas nie byłam przekonana. Prima facie przeczytałam jeszcze w trakcie tłumaczenia… I trudno mi opisać, co się wtedy wydarzyło. Mało kto wie, że ten tekst napisany jest białym wierszem, co już samo w sobie nadaje mu specyficzny rytm i formę. Nawet czytając go w obcym języku, wiedziałam, że mam w rękach coś niezwykłego. To tekst niezwykle aktualny – mówi o kobiecie, o przemocy seksualnej, o konieczności zmiany prawa, ale nie jest manifestem feministycznym. To historia uniwersalna. Zrozumiałam, że mam po prostu fantastyczną rolę do zagrania. Klaudyna Rozhin zrobiła niezwykłą robotę i moim zdaniem przetłumaczyła go świetnie. Jak to przeczytałam po polsku, byłam już pewna, że zrobię wszystko, żeby ten spektakl powstał – pod warunkiem, że wyreżyseruje go Adam Sajnuk.

Tekst porusza niezwykle trudny temat – winę systemu. To historia pełna emocji – od przemocy po poczucie winy, czy też napięcie w relacjach między kobietą a mężczyzną. Tessa przechodzi ogromną transformację, co wymaga od Ciebie niezwykłej intensywności emocjonalnej i fizycznej. Jak wyglądały Twoje przygotowania do tej roli? Czy zdarzały się momenty, w których ciężar tej historii Cię przytłaczał?
Powiem coś banalnego… Najtrudniejsze było nauczenie się tekstu. To zajęło mi bardzo dużo czasu. Nie wiem dlaczego – może dlatego, że to nie proza, a biały wiersz, który wymaga precyzyjnego trzymania się rytmu i słowa. Tekstu jest ogromna ilość, to długie i intensywne przedstawienie. Kopałam krzesła, miałam kryzysy.
Poza tym, to mój pierwszy monodram po dwudziestu pięciu latach na scenie. Nagle uświadomiłam sobie, że jestem sama – nie ma kolegów, cały ciężar spoczywa na mnie. Przestraszyłam się tej samotności, tego, czy psychicznie to udźwignę. Zrozumiałam też wagę tego tekstu. Nie robię lekkiej komedii, monodramu, żeby wszystkich zabawić, tylko naprawdę mam trudne zadanie. Ale potem zaczęliśmy próby z Adamem, które były spokojne, głębokie i intymne. On stworzył dla mnie ramy bezpieczeństwa. Dzięki niemu wiem, po co to robię – mimo że to jedno z najtrudniejszych wyzwań aktorskich w mojej karierze.

Mówi się, że monodram to „artystyczny egzamin dojrzałości” dla aktora, kulminacyjny punkt w karierze. Na pierwszy rzut oka to Twój pierwszy monodram. Powiedziałaś o tych wyzwaniach, które wiązały się z przygotowaniem spektaklu. Dla Ciebie jest to bardziej wyzwanie fizyczne czy emocjonalne?
I jedno, i drugie. Następnego dnia po spektaklu całe ciało mnie boli. Ale ja nie jestem tak do końca sama na scenie – towarzyszy mi wybitny perkusista, Marcin Jahr. Jego muzyka jest moim partnerem, rytm spektaklu jest nieustannie obecny. Stworzył wokół mnie świat i wspiera mnie bardzo silnie. Energia, którą dostaję od niego, jest niesamowita. A potem, gdy pojawiła się publiczność, zrozumiałam, że nie jestem sama – że rozmawiam z widzami.

Widzowie stają się Twoimi partnerami w tej opowieści?
Absolutnie! Monodram to zupełnie inna forma teatralna – to inne, wyjątkowe spotkanie z widzem. Oczywiście zawsze boję się, że spektakl jest długi, że nie dam rady utrzymać uwagi widza przez dwie godziny. Ciekawa jest ta myśl o dojrzałości, bo wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Od premiery poczułam, jakby pewien etap się zamknął, a jednocześnie otworzyło się coś nowego. Mam wrażenie, że ta rola i ten spektakl wpłynęły na wszystko, co robię – na to, jak wchodzę na scenę i jak przeżywam teatr.

Premiera miała miejsce w 2023 roku. Czy przez ten czas, przez „rozegranie” zyskałaś nową perspektywę na postać Tessy? Albo czy Tessa pozwoliła Ci odkryć coś nowego o sobie?
Oczywiście! Myślę, że z każdą rolą tak jest. Choć trzymam się precyzyjnie wyznaczonych przez Adama Sajnuka ram, to właśnie on zmusił mnie do wyjścia poza własne schematy i poszukiwania nowych środków wyrazu. Największym wyzwaniem jest dla mnie niebronienie postaci – Tessa jest bezwzględna i trudna do polubienia, ale to sprawia, że jej historia staje się bardziej złożona i wielowymiarowa. W miarę grania coraz mocniej dostrzegam też, że ten spektakl to nie tylko opowieść o przemocy, ale też o prawie i jego etyce. Każdy człowiek, niezależnie od czynów, ma prawo do obrony, a prawnicy podejmujący się takich spraw to też w pewnym sensie bohaterowie. To perspektywa, której wcześniej nie dostrzegałam tak wyraźnie.

Wspominałaś, że boisz się, że spektakl jest za długi, że nie utrzymasz uwagi publiczności. Według Ciebie monodram to forma bardziej wymagająca dla aktora czy dla widza?
Szczerze mówiąc, dla mnie jako widza monodram nie jest ulubioną formą – widziałam naprawdę niewiele dobrych. Jak słusznie mówi Adam, trzeba znaleźć wiarygodny powód, by jedna osoba na scenie mówiła. Do kogo? W jakim celu? To trudne pytania, na które teatr musi dziś odpowiadać inaczej niż kiedyś. Widzowie się zmieniają – nie dają się tak łatwo oszukać teatralnej umowności. Coraz trudniej przekonać ich, by uwierzyli w świat, który aktor buduje samodzielnie. Choć teatr jest jednym wielkim oszustwem, to widzowie wymagają dziś od niego więcej autentyczności. Do tego monodramy konkurują dziś ze stand-upem. Jaka jest między nimi różnica? Można powiedzieć, że żadna. To wszystko sprawia, że zarówno aktor, jak i widz muszą się zmierzyć z tą formą – aktor, by ją udźwignąć, a widz, by się w nią zaangażować.

Tak jak wspomniałaś Na pierwszy rzut oka to nie tylko opowieść o jednej kobiecie, ale też o całym systemie, który bywa bezduszny dla ofiar przemocy – i to nie tylko ze strony mężczyzn, ale również kobiet.
Oczywiście, myślę, że ta historia jest uniwersalna – prawo zostało ukształtowane przez pokolenia mężczyzn i dlatego trzeba je zmieniać, by obejmowało wszystkich. Sztuka opowiada o systemie, który często jest bezduszny wobec ofiar, niezależnie od płci. Suzy Miller zdecydowała, że bohaterką jest kobieta, ale mechanizmy działania prawa i traumy dotyczą wszystkich. Kobieta, która doświadczyła gwałtu, nosi w sobie żrącą ranę głęboko w ciele – budzi się ze strachu i bólu, która potem opanowuje umysł. Ofiara pamięta sprawcę i sam akt, ale nie wszystkie okoliczności – to sprawia, że w sądzie trudno jest jej się bronić. Dzięki historii Tessy możemy zobaczyć, jak ogromny wpływ ma to na psychikę człowieka.

Teatr bywa „pretekstem”, a może raczej platformą do rozmowy na tematy trudne, ważne, obecne w debacie społecznej. Czy uważasz, że teatr może zmieniać rzeczywistość, czy raczej jest tylko odbiciem tego, co już istnieje?
Można powiedzieć, że jestem naiwna. Ale może! Wierzę, że może. Jeśli jest w stanie cię rozbawić, wzruszyć, skłonić do refleksji – to już jest zmiana. Mój profesor Benoit mówił: „Jeżeli na widowni jest choć jedna osoba, dla której ten spektakl będzie ważny, bo coś jej wyjaśni, pomoże, postawi pytanie – to po to się wychodzi na scenę”. I ja w to wierzę. Mam nadzieję, że nigdy nie przestanę w to wierzyć, że ta naiwność we mnie nie umrze.

Festiwal MoTyF to miejsce spotkań zarówno doświadczonych twórców, jak i młodych aktorów szukających swojej drogi w teatrze, stawiających pierwsze kroki w monodramie. Czy masz jakąś radę dla młodych twórców, którzy przyjadą do Tychów?
Jedno przychodzi mi do głowy – żeby w ogóle nie próbowali wpasowywać się w przyjęte konwencje i zasady, tylko naprawdę tworzyli. Jeżeli wychodzą sami na scenę, niech budują swój własny język i świat, bo nigdy w żadnej innej formie nie będą mieli takiej możliwości wyrażenia siebie. W każdej innej sytuacji to już będzie jakiś kompromis, jakaś umowa, a monodram to jedyna teatralna forma, w której można bezkompromisowo podążyć za własnym sercem, oczywiście w porozumieniu z reżyserem. Ale jeśli reżyser jest wrażliwy na aktora, to chyba nie ma innej formy, w której można aż tak bardzo „zarządzić”. Być królem swojego świata i nikt ci tego nie przerwie. No, może najwyżej ktoś wyjdzie z widowni… Ale nie można podobać się wszystkim, prawda? I o tym też trzeba pamiętać, wychodząc samotnie na scenę – że nie da się trafić do każdego i to jest w porządku.

Monika Wieczorek

Szczegółowy program festiwalu

GALERIA


Share