Rozmowa z Tomaszem Wenklarem

W pracowni Tomasza Wenklara rzeźby powstają niemal ze wszystkiego. Czasem nie trzeba ich nawet tworzyć, wystarczy je dostrzec.

Oprócz dużych projektów – jak realizowany właśnie tympanon dla Archikatedry Chrystusa Króla w Katowicach – rodzą się tu liczni „partyzanci” – jak sam je nazywa twórca. I dopiero one pozwalają w pełni dostrzec niewiarygodną wyobraźnię artysty.

To będzie Twoja trzecia wystawa indywidualna w Galerii OBOK, gościsz tam ze swoimi pracami mniej więcej co dekadę. Co pokażesz tym razem? 

Chcę pokazać głównie rzeźby, które powstały od ostatniej wystawy. W 2015 roku pokazywałem w OBOK część zrealizowanych już wtedy modeli tyskich rzeźb, od butów Ryśka Riedla po tors Karolinki. Teraz raczej nie będą to modele, które już gdzieś stoją, bo tych rzeźb w ostatnim okresie pojawiło się mniej. Wystawa Mój kosmos, bo taki dałem jej tytuł, to będzie zbiór rzeczy, które urodziły się po partyzancku.

Po partyzancku? Czyli jak? 

Przy okazji, przy powstawaniu rzeczy dużych. Teraz na przykład robię kolejne fragmenty tympanonu dla katowickiej katedry. Główne postaci są już gotowe: w środku Chrystus, z jednego boku Święty Jacek, z drugiego – Jadwiga Śląska. Teraz powstają grupy, które będą umieszczone po obydwu stronach postaci Chrystusa. I podczas pracy nad tak dużym projektem nagle do głowy wpada pomysł, który jest tak świeży i zaskakujący, że jeśli się go nie urodzi w danym momencie, to już się go nie urodzi w ogóle. Wtedy przerywam na chwilę główną pracę i robię tego „partyzanta”. Powstają szkice, plakaty rzeźbiarskie, czasem niedokończone. Ale ważne, że myśl została uchwycona. Stąd pomysł na tytuł wystawy: Mój kosmos. Bo w kosmosie też tak to działa. Są ogromne galaktyki i gwiazdy, są też maleńkie obiekty, które powstały jakby przy okazji tworzenia się tych wielkich. Te małe czasem wpadają w atmosferę i się w niej się spalają, ale ja zawsze mam nadzieję, że pomysł będzie na tyle solidny, by przetrwać. Ta wystawa to będzie stado takich mniejszych i większych meteorytów, które wpadną w wyobraźnię wszystkich widzów. I zobaczymy, czy się w tej wyobraźni spalą, czy gdzieś osiądą w pamięci.

Bardzo piękna kosmiczna metafora. 

Od dziecka jestem zafascynowany kosmosem, odkąd obejrzałem film E.T. Zawsze miałem nadzieję, że on kiedyś wyląduje też w Polsce, a nie tylko w Stanach. I chyba ciągle trochę na niego czekam.

Powiesz coś więcej o tych „partyzantach”, których szykujesz na wystawę? 

Będą to przede wszystkim plakaty rzeźbiarskie, tak je nazywam. Jest cykl gitar, które przerabiam i dorabiam do nich własną melodię-rzeźbę (gitary pozyskałem z likwidującego się zakładu lutniczego). Będą też inne rzeczy inspirowane muzyką.

Muzyka to także Twoja pasja. 

Tak, to bardzo istotny dla mnie temat. Ważne są dla mnie też portrety, bo zawsze, gdy kogoś portretuję, to ten człowiek staje się moim znajomym. Na początku zna się tę postać jak ikonę w internecie. Wiadomo, że Hendrix wyglądał tak, a Lennon tak. Ale gdy zaczynam rzeźbić tego kogoś, okazuje się, że ta twarz jest znacznie bardziej skomplikowana. Oglądając różne zdjęcia, widzi się różne grymasy, różne nastroje. Poznaje się tego człowieka. Powstaje w wyobraźni cały film o nim i jego życiu, a ja z tego filmu wyciągam jeden kadr. Rzeźba jest tym kadrem.Na wystawie chcę pokazać kilka wersji portretu Kilara, którego na pewnym etapie rzeźbiłem w bardzo realistycznych przedstawieniach, jako popiersie stojące w przestrzeni miejskiej Katowic i Czeladzi. Ale w efekcie, słuchając muzyki Kilara i oglądając go na różnych zdjęciach, oprócz tego oficjalnego wyobrażenia, zobaczyłem jeszcze dodatkowe „Kilary”. I musiałem to wyrzeźbić.

Tych „partyzantów” jest już całkiem sporo. Mam tu w pracowni pomieszczenie, które kiedyś miało być biurem. Miałem tu podejmować gości i robić im kawę. Ale teraz ledwo można tu znaleźć miejsce na stopę. Dokładam tu kolejne pomysły, kolejne rzeźby. To jest moje Toy Story, wierzę, że kiedy stąd wychodzę, to one żyją własnym życiem. Chociaż mają tu coraz mniej humanitarne warunki. Tutaj mam dość drastyczną rzeźbę Rozstrzelanie. To jest rzecz, która wpadła mi do głowy, kiedy zwiedzałem Warszawę. Poczułem, że te kamienie i napisy, upamiętniające miejsca egzekucji, nic do wyobraźni widza nie wnoszą. Jeśli ktoś nie zna języka polskiego, nic mu to nie powie. Dlatego stworzyłem to. Moje postaci zamknięte są w pustej kratce – to skojarzenie z grą planszową…

To kolejna Twoja pasja. 

Zgadza się. Gdy kupuje się nową grę, figurki są w takich właśnie kratkach, z których trzeba je wyciąć. I przyszła mi myśl, że wszyscy ludzie są wycięci z jednej kratki, a jednak mordują się nawzajem. A poza tym ta krata pozwoliła mi lepiej przedstawić upadających ludzi. Jest całe mnóstwo miniatur, niektóre z nich na pewno pokażę na wystawie. Na przykład Newton, taki trochę rysunkowy, zrobiony z drutu. Jabłko zwisające swobodnie w centrum rzeźby jest jednocześnie jego okiem. Albo Don Kichot, błędny rycerz, czy moja wersja króla Kazimierza Wielkiego. Mam też różne motywy religijne w autorskich aranżacjach. Robię sporo rzeźb religijnych i przez cały czas przepracowuję te tematy na dwa różne sposoby. Z jednej strony przedstawiam świętego w pewnym kanonie, zachowując wszystkie atrybuty. A z drugiej – rodzą się przy tym także inne, trochę szalone pomysły. Mam tutaj na przykład Świętego Franciszka. Na obrazach jest on zazwyczaj przedstawiany w momencie, gdy otrzymuje stygmaty. Gdy spojrzymy na to takim naiwnym, dziecięcym okiem, to on w tej sytuacji trochę przypomina marionetkę. Wyzbywa się wolnej woli, oddaje się w pełnym posłuszeństwie. Więc tak go przedstawiłem, jako marionetkę, w surowej, klockowatej drewnianej figurce.

Albo Trójca Święta w formie pionowych totemicznych rzeźb. Uświadomiłem sobie, że nie ma czegoś takiego w historii sztuki. Słowianie, którzy żyli na tych ziemiach, czcili swoje bóstwa i przedstawiali je w formie totemicznej. Gdy zmienili wiarę, nastała zupełnie nowa estetyka i nie ma tego momentu, w którym pogańska estetyka przechodzi stopniowo w chrześcijańską. Nie ma czegoś pośredniego. Postanowiłem więc, że zrobię to brakujące ogniwo.

Dorabiasz brakujące ogniwo w historii sztuki sakralnej. Odważnie. 

Trójcę Świętą przedstawiłem też jako kamerton. Kiedy stukniesz w jeden pręt, wszystkie trzy zaczynają rezonować. To jest zjawisko fizyczne. Ale kamerton ma jedną podstawę, jedno uziemienie. Być może Trójca funkcjonuje w podobny sposób. Cykl anten – także będzie pokazany na wystawie i także ma inspiracje religijne, chociaż nie tylko. Kiedy się patrzy na krzyż ze współczesnej perspektywy, to przypomina on antenę. Przetwarza dla nas jakiś przekaz.

Rozmawiasz czasem o swoich religijno-artystycznych wizjach z osobami duchownymi?

Bywają takie rozmowy i reakcje są różne, w zależności od osoby. Niektórzy są zaskoczeni takim spojrzeniem. Niekiedy słyszę, że to już za bardzo przekracza oficjalny kanon. Ale dla mnie te rzeźby są jak pamiętnik. Widzę świat w pewien sposób i co jakiś czas wypada mi z tego rzeźba. Tak samo jak pisarz, zapisuję swoje myśli i odczucia. Dlatego pojawiają się różne motywy i konteksty. Natrafiłem kiedyś na historię kultu cargo. Historia jest niesamowita i bardzo mnie zainspirowała. To zjawisko narodziło się na wyspach Oceanu Spokojnego pod koniec II wojny światowej. Stacjonowało tam wojsko amerykańskie i co jakiś czas żołnierze otrzymywali zrzuty ubrań, żywności i innych potrzebnych rzeczy. Z tych zrzutów korzystała też przy okazji miejscowa ludność, która obserwowała to, co się dzieje. Po wojnie, gdy wojsko się wyniosło, oni zaczęli naśladować Amerykanów. Robili samoloty z siana, przebierali się za żołnierzy, odprawiali podobne defilady. Robili to w nadziei, że oszukają „górę” i ona znowu zrzuci im żywność. To zderzenie kultur doskonale pokazało, że bardziej rozwinięta cywilizacja może być łatwo postrzegana w sposób boski, a przedmiotom, których działania nie rozumiemy, możemy nadawać zupełnie inne znaczenie. Idąc tym tropem, zrobiłem moje anteny skupione wokół oka opatrzności. Ten kształt pojawił się w historii sztuki dość dawno temu. A może to projekt czegoś, czego nie zbudowaliśmy, na przykład anteny? Takie motywy pojawiają się w literaturze science-fiction. Ja zbudowałem swoje anteny w stylu kultu cargo, używając prymitywnych materiałów i splotów. Znalazłem kiedyś butelkę trójkątną w przekroju, w zakładzie szklarskim udało się ją odpowiednio odciąć i mamy doskonałe centrum anteny – oko opatrzności. Zrobiłem te anteny w czasie pandemii, ustawiłem je skierowane w okno i wysyłałem moje sygnały. Czekam, czy coś do mnie wróci. Na wystawie na pewno znajdzie się kilka anten.

Denko butelki zostało okiem opatrzności. Widzę u Ciebie więcej takich recyklingowych materiałów. Na przykład ten zbiór kartoników po mleku dla dzieci, co z nich powstanie? 

Tu zaczyna się już coś takiego jak magia twarzy. Zobacz. To zwykła deska, którą odbiłem z palety, a ile tu jest postaci: świnka, krecik, niedźwiadek… Podpisałem tę deskę, żeby jej czasem nie zużyć do czegoś innego. Gdy zrobisz w odpowiednim miejscu w desce dziurę, to ona zaczyna na ciebie patrzeć. To jest duża odpowiedzialność rzeźbiarza, bo to jak tchnienie życia w tę deskę. No więc te kartoniki z twarzami zwierzątek tak samo na mnie działały. Dzieci dostawały w nich mleko w szkole. Mam tu całą kolekcję i jeszcze je kiedyś wykorzystam. Było mi bardzo źle, gdy widziałem taki kartonik brutalnie rozdeptany na ulicy. Jak tak można, przecież to ma oczy, patrzy na mnie. Jeżeli coś ma twarz, oko, postać, nawet jeśli to tylko rozlana plama na ulicy, to ja od razu mam poczucie, że należy jej się lepsze traktowanie. Tak samo przerażające jest dla mnie oskórowywanie czekoladowych mikołajów i zająców. Dostajesz takiego na święta i go oskórowujesz, żeby dostać się do tego mięsiwa, do tej czekolady. A pamiętasz ciasteczka w formie misia? Zawsze się w domu zastanawiałem z dziećmi, co jest bardziej humanitarne: zacząć go jeść od głowy, czy od nóg, co będzie go mniej bolało? To jest u mnie pewnie jakieś napiętnowanie rzeźbą, że w każdej z tych figurek widzę istotę. Może to też są ludzie, tylko dwuwymiarowi? Ja to tak czuję, dlatego jeśli widzę gdzieś twarz, jak tutaj, w tym kawałku papy, który znaleźliśmy z synem…

Jaka groźna. 

Piękna, drapieżna twarz, prawda? No więc wyznaję taką zasadę, że jeśli widzę tę twarz, a nikt inny jej nie widzi, to jestem za nią odpowiedzialny. Mam obowiązek zabrać ją ze sobą i o nią zadbać. Nie pozwolić zrobić jej krzywdy.

Jesteś szalony.

Tak, wiem o tym.

Dziękuję za to spotkanie. Do zobaczenia na wernisażu. 

rozmawiała Sylwia Witman

Więcej na temat wystawy przeczytają Państwo tutaj.

fot. Sylwia Witman

GALERIA


Share