Noblistka i Pan Cogito

Kraj poetów – tak przez wielu czytelników, recenzentów i krytyków literackich jesteśmy postrzegani.

Lista nazwisk byłaby długa i nie mam na myśli rejestru od Kochanowskiego począwszy. Myślę o ostatnich kilkudziesięciu latach. Na tej liście bez wątpienia dwa nazwiska zasługują na uwagę. Wisława Szymborska i Zbigniew Herbert.

Trudno byłoby znaleźć tak dwie różniące się postaci i to prawie pod każdym względem.

Wisława Szymborska. Spokojna, raczej unikająca tłumu, poklasku. Gdzieś tam cicho sobie pisząca. Owszem, jak każdy twórca była ciekawa, w jaki sposób jej poezja jest odbierana. Każdy autor czeka na reakcje czytelników, po to przecież pisze, po to dzieli się z nami swoimi przemyśleniami, widzeniem świata. Wieczory autorskie były dla niej męczące. Owszem, odpowiadała na zaproszenia, owszem, czytała swoje wiersze, ale już bardzo niechętnie mówiła o życiu osobistym, politycznych poglądach czy światopoglądzie. Była zdania, że wnikliwy czytelnik sam znajdzie odpowiedzi na niektóre z tych pytań.

Jako mała dziewczynka przeskakiwała kałuże, bo bała się, że woda ją wchłonie i już na zawsze zniknie. Otoczona szkolnymi koleżankami starała się nie rzucać w oczy. Trudno o to było w słynnym domu przy Krupniczej w Krakowie. Co mieszkanie, to pisarz, poeta, dramaturg. Ale i tam wywalczyła sobie kilka metrów swobody. Co nie znaczy, że unikała ludzi. Wręcz przeciwnie. Jeśli kogoś zaakceptowała, była to wierna, lojalna przyjaźń.

Słynne są spotkania, kolacje u Szymborskiej. Zawsze miała przygotowane dziwne przedmioty, gadżety, które potem w drodze losowania jako nagrody dostawali jej przyjaciele. Niektórzy do dziś zachowują owe „specjały”.

Z każdej podróży, miasta, wysyłała kartki z naklejkami, rysunkami. Uwielbiała się fotografować pod dziwnymi nazwami miast. Woody Allen podzielał te słabostki Szymborskiej i koniecznie chciał ją bliżej poznać. Była mieszczuchem, a jednak zgadzała się jechać na ryby razem z Kornelem Filipowiczem, pod namiot. Niektórzy nazywają to miłością.

W galeriach sztuki, muzeach, skupiała się na dwóch, trzech obrazach. Dosyć, wystarczy, już wiem, że na resztę nie mam sił. Była zdania, że jeden, dwa obrazy w skupieniu obejrzane to jest właśnie przeżywanie, smakowanie. I to zostaje nam w pamięci, a nie dziesiątki dzieł  uchwyconych przez moment.

Namiętnie paliła. Do historii przejdzie uroczysta kolacja dla noblistów, kiedy to Szymborskiej, na sali pełnej oficjeli, udało się namówić króla, aby zapalił papierosa.

Nagroda Nobla okazała się dla Niej katastrofą. Gazety, telewizja, fotografowie to nie był jej świat.

Zażyczyła sobie, aby na jej pogrzebie z taśmy puszczono jazz.

Zbigniew Herbert. Przez całe życie tętnił w nim Lwów, miasto dzieciństwa. A potem piętno odcisnęło powstanie warszawskie, którego był w zasadzie przeciwnikiem.

Przez lata stał z boku, poza parnasem literackim. Kiedy tylko mógł wyjechać na Zachód, godzinami przesiadywał w galeriach, muzeach, chodził po ruinach. Szkicował, przygotowywał teksty. A wieczorami z rybakami czy mieszkańcami miasteczek, wiosek pił wino i rozmawiał. Każdy wyjazd był okupiony ogromnymi wyrzeczeniami finansowymi, a w efekcie też zdrowotnymi. Lubił prowokować, podburzać. Czasami niestety zamieniało się to w awanturę. Następnego dnia przychodził więc z kwiatami. Wśród przyjaciół, znajomych miał przezwisko Kicia. Na dobrą sprawę nie wiadomo, kto pierwszy i dlaczego je wymyślił. Miał słabość do wina i kobiet. Potrafił się cieszyć drobiazgami. Chciał tym, którzy w czasach PRL-u nie mogli zobaczyć obrazów w Luwrze czy greckich kolumn, opisać to i opowiedzieć o tym. Gdziekolwiek był, był duszą towarzystwa. Potrafił być czarujący, ale za chwilę nieznośny.

Tak różne postacie, ale łączyła ich wyjątkowa wieloletnia przyjaźń. Historię tej przyjaźni poznamy bliżej, słuchając fragmentów listów i wierszy, czytanych przez parę znakomitych aktorów Dorotę Segdę oraz Jacka Romanowskiego, podczas spotkania w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tychach 15 maja. Spotkanie będzie oparte na publikacji Jacyś złośliwi bogowie zakpili z nas okrutnie. Korespondencja z lat 1955–1996 oraz na słuchowisku radiowym pod tym samym tytułem.

Jan Mazurkiewicz

Zdjęcia: Premiera słuchowiska Jacyś złośliwi bogowie zakpili z nas okrutnie, Studio im. Romany Bobrowskiej Radia Kraków, 10.12.2018 r. fot. Marek Lasyk, archiwum Radia Kraków

Więcej informacji na temat wydarzenia dostępne jest tutaj.

GALERIA


Share