Wspiąć się na najwyższy poziom. Wywiad z Mateuszem Krzyżowskim
Jakie emocje towarzyszą pianiście po występie w półfinale Konkursu Chopinowskiego?
Przede wszystkim szczęście. Uważam, że występ w trzecim etapie, to olbrzymi sukces. Nigdy nie zakładałem, że zajdę tak daleko. Do konkursu przygotowywałem się przez ostatni rok i był to szalenie intensywny czas. Dowiadywałem się coraz więcej o muzyce, o Fryderyku Chopinie, o grze na instrumencie. I coraz lepiej rozumiałem, jak trudne jest to zadanie i jak wysoki jest poziom na świecie, jeśli chodzi o pianistykę. Wspiąć się na ten najwyższy poziom jest bardzo trudno. Im człowiek jest bliżej takiego wydarzenia, jak Konkurs Chopinowski, tym wyraźniej widzi, ile jeszcze mu brakuje.
Czy ten konkurs to spełnienie marzeń pianisty, Święty Graal młodego muzyka?
Wydaje mi się, że jest to marzenie każdego pianisty w Polsce, aby się w tym konkursie godnie zaprezentować. To jest okno na cały świat. Konkurs Chopinowski jest bardzo popularny w mediach. Chyba każdy, kto jest zainteresowany muzyką poważną i kulturą w ogóle, w jakiś sposób ten konkurs śledzi. Dlatego jestem bardzo szczęśliwy, że doszedłem tak daleko. Oczywiście pozostał pewien niedosyt, brakuje tej kropki nad i w postaci finału i występu z orkiestrą. Ale gdy analizuję to logicznie, uważam, że zrobiłem naprawdę wiele i nie mam sobie nic do zarzucenia, jeśli chodzi o przygotowania. Na taki konkurs, który trwa prawie cały miesiąc, trzeba trafić z formą, podobnie jak sportowiec na olimpiadę.
Tak zwani zwykli słuchacze – a wielu ich śledziło Pana występy w konkursie i trzymało za Pana kciuki – w zaawansowanym etapie nie są już w stanie usłyszeć różnic pomiędzy poziomem wykonawców. Chyba tylko mistrzowskie ucho mogło wyłonić finałową dwunastkę?
Może zabrzmi to odrobinę nieskromnie, ale ta grupa 23 osób, która została zakwalifikowana do trzeciego etapu, to było już naprawdę elitarne grono. O tym, kto przejdzie dalej, decydowały detale. Chciałbym też zwrócić uwagę na fakt słuchania z głośników, za pośrednictwem transmisji. Uważam, że żadne urządzenie nie odda w pełni uczucia i muzyki, która jest na scenie i odczuwana przez widownię na sali koncertowej. To się dzieje tylko w ramach tego jednego pomieszczenia.
Czy po takiej „olimpiadzie”, którą ma Pan za sobą, czekają Pana jakieś wakacje, czy też siada Pan do instrumentu i zabiera się za kolejne projekty?
Marzę o tym, by odpocząć. Od momentu ogłoszenia wyników po trzecim etapie czuję jak uchodzi ze mnie powietrze. Zostaję w Warszawie do czasu całkowitego zamknięcia konkursu, a potem chyba gdzieś wyjadę. Pewnie nie na długo, bo czekają studia, ale potrzebuję regeneracji. Konkurs i przygotowania do niego naprawdę wiele mnie kosztowały. Chciałbym bardzo podziękować wszystkim, którzy mnie wspierali, przede wszystkim tyszanom. Odczuwałem to tyskie wsparcie. A to uskrzydla tak artystę, jak i sportowca, kiedy się wie, że są ludzie, którzy mu kibicują.
Z Mateuszem Krzyżowskim rozmawiała Sylwia Witman – redaktor naczelna Ram Kultury.