Andersen ze Stańczykiem. Recenzja spektaklu

Wielkie widowisko, malownicza scenografia, ogromny rozmach, a do tego porywające bolero Ravela – taki jest najnowszy spektakl Teatru BELFEgoR pt. „Nowe szaty króla”.

„Nowe szaty króla” – zbieżność z tytułem baśni Andersena nie jest przypadkowa. Żukowski świadomie sięgnął do tej znanej z dzieciństwa pozycji, którą uznał za świetny materiał na sztukę teatralną. Od razu jednak wiedział, że nie będzie tej historii opowiadał od początku do końca. To byłoby zbyt proste, a przy tym dosłowne, a Żukowski uwielbia symbol, niejednoznaczność, zapożyczenia…

W jego „Nowych szatach króla” pojawiają się więc: król Maciuś, Stańczyk, zagubiony podróżny, którego gra Krzysztof Hanke z kabaretu Rak, jest staropolski tekst ks. Kitowicza i jest śląska godka, a do tego wszystkiego pojawia się również słynna piosenka Moniuszki „Prząśniczka” z zupełnie nowymi słowami. Przybywa postaci, o których Andersen nie miał pojęcia. Bo to – jak we śnie – już nie jest jego opowieść o nagim królu, ale nawiązanie do historii Polski. I kiedy król w nowych szatach zaczyna swój paradny przemarsz, nagle z różnych stron teatru wychodzą mniej lub bardziej rozpoznawalne postaci i suną w rytm bolera, jak w półśnie, co jest zamierzonym nawiązaniem do chocholego tańca z „Wesela” Wyspiańskiego. Spektakl osiąga swoje crescendo, gdy na scenę wkracza sam reżyser i jest niby dyrygentem, ale ruchy ma jak z zawieszonego między jawą a snem „Salta” Konwickiego. Takich cytatów jest tu więcej, może nie wszystkie czytelne, zwłaszcza te z wcześniejszych spektakli BELFEgoRa. Choć może to wszystko wydawać się jednym wielkim chaosem, to tak oczywiście nie jest. Żukowski doskonale panuje nad takimi sytuacjami. Wszystko jest tu po coś i nic nie ma prawa wymknąć się spod kontroli. „Nowe szaty króla” to wspólne reżyserskie dzieło Sławomira Żukowskiego i Piotra Adamczyka, który jednocześnie gra Króla. Ze wszech miar bardzo udana i wartościowa inscenizacja.

Jolanta Pierończyk

GALERIA


Share